środa, 26 września 2012

Góralu, czy ci nie żal…?

Kiedy nadchodzą chłodne wieczory i ranki, można powspominać sobie minione wakacje… ale nie tylko tegoroczne… O tej porze w zeszłym roku spędzałam krótki urlop w Tatrach, w miejscowości Szaflary, które nie charakteryzowały się niczym szczególnym, oprócz cudownych Term Podhalańskich… :)


Wprawdzie, aby się do nich dostać czekał półgodzinny marsz z kijkami do Nordic Walking (i taki sam z powrotem, najczęściej po zmroku, na ruchliwej zakopiance, w obliczu zagrożenia zombie apokalipsą… ale cóż to… :) , wrażenia bezcenne… Mimo kilku basenów wewnętrznych, jacuzzi i zjeżdżalni, najbardziej kusiły te zewnętrzne: z dyszami masującymi, fontannami, symulacją fal i wieloma innymi atrakcjami. Chłodny wieczór pełen gwiazd na granatowym niebie, a do tego cieplutka woda (ahh, ta geotermia!), pełna składników mineralnych. Wyjść z niej naprawdę było ciężko – człowiek za szybko się przyzwyczaja do dobrego. :) Jedynym mankamentem była Alejka Zbereźników – panów wieku wszelakiego, niekiedy ok. 70 i + którzy zalegali pod dyszami i przyglądali się każdej przepływającej dziewczynie. Panie wieku wszelakiego, również 50 i 60+, niekiedy w pełnym makijażu i biżuterii uprawiały konwersację w ciepłej wodzie.  Całe szczęście, że miałam własne miłe towarzystwo i mogłyśmy sobie pływać dowoli i mineralnieć. :)


Prawie jak Sabała… legendarny Góral. Wyjątkowo się skusiłam na spływ Przełomem Dunajca – po raz kolejny przełamując wodne lęki…


Nasz mistrz flisacki śmiało pokonywał Dunajec… niekiedy było bardzo płytko, niekiedy dno było mniej widoczne, a woda nieco spieniona…


Spływ kajakowy – coraz popularniejszy sport w naszym kraju :) Ja niestety tylko jako obserwator – fotograf.


Ludzka głupota czasami zdumiewa. Rozumiem hotelik czy pensjonat w ładnym miejscu, ale nad brzegiem rzeki? A jeśli przyjdą roztopy? Ulewne deszcze? Potem będzie płacz i zgrzytanie zębów.. i wina premiera.


I kolejny objaw głupoty :) Niemniej kontrastowo ładny widoczek, powoli odsłaniający Trzy Korony…


Choć tak daleko od morza, mew ci było dostatek… Jeden kamień – jedna mewa, nie licząc kaczek żebraczek (bez konotacji politycznych of course :) )


Jakby spojrzeć na tych pięć korytek połączonych w jedną tratwę, można mieć nieco obaw. Świeżo ścięte gałęzie na przodzie – żeby woda się nie przelewała, czasami trochę trzeba było wybierać… O mój smoku, i ja tym płynęłam??? :)


A w Szczawnicy czekały na nas pawie…


Cud-miód sztuki ogrodniczo-florystycznej, okolony ładnym żelaznym płotkiem… oczywiście sesja zdjęciowa musiała być.


Góry, nasze góry… standardowy widok z Gubałowki, ale serce rośnie…


Dzień był może trochę pochmurny, ale to nieważne...


I oczywiście nie byłoby gór bez “miśka”. Ten był wielce wysłużony, pamiętający dobre lata PRL-u.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz