piątek, 31 sierpnia 2012

Bezduszna i samiec Alfa

Gail Carriger – to niedawno odkryta przeze mnie autorka, opisująca połączenie romansu wiktoriańskiego, powieści o wampirach i wilkołakach oraz sensacyjnej komedii pomyłek czyli kilku przyjemnych dla podniebienia składników na steampunkowej pizzy, wydała serię o wdzięcznym mianie: Protektorat Parasola – serii: bez… (lub jak kto woli angielskiego: …less). 


Lektura przyjemna, zarówno do poduszki jak i do podróży (niestety stosunkowo mała, poszczególne tomy nie przekraczają kilkuset stron) i… wciągająca. W chwili obecnej “tłumaczy się” kolejny tom…


Po pierwsze, Alexia nie ma duszy. Po drugie, jest starą panną, której ojciec był Włochem, a  teraz nie żyje. Po trzecie, została zaatakowana przez wampira, co stanowi oburzające naruszenie zasad dobrego wychowania. A dalej? Sprawy lecą na łeb, na szyję, gdyż ów wampir przypadkowo ginie z jej ręki, a nieznośny lord Maccon (hałaśliwy, gburowaty i zabójczo przystojny wilkołak) z rozkazu królowej Wiktorii wszczyna śledztwo. Jedne wampiry znikają, inne pojawiają się znienacka, jakby wyrastały spod ziemi, a podejrzenia padają na Alexię. Czy nasza bohaterka zdoła rozwiązać zagadkę skandalu, który wstrząsnął londyńską socjetą? Czy charakterystyczna dla bezdusznych umiejętność neutralizowania sił nadprzyrodzonych okaże się pomocna, czy raczej przysporzy jej wstydu? I co najważniejsze – kto naprawdę zawinił? I czy podadzą ciasto z kajmakiem?


Alexia Maccon, lady Woolsey, budzi się bladym zmierzchem i słyszy, że jej mąż, zamiast spać, jak na porządnego wilkołaka przystało, drze się w niebogłosy. A potem znika, pozostawiając jej na głowie pułk nadprzyrodzonych żołnierzy, tabun zaklętych duchów oraz wściekłą królową na dokładkę. Ale ona ma w zanadrzu turniurę i zaufaną parasolkę, o arsenale kąśliwej uprzejmości nie wspominając. I gdy śledztwo rzuca ją do Szkocji, barbarzyńskiej ojczyzny szpetnych kamizelek, po raz kolejny staje na wysokości zadania. Kto wie, może nawet wyśledzi zaginionego małżonka? jeśli przyjdzie jej na to ochota.


Lady Maccon wraca do Londynu, gdzie rodzina bierze ją w obroty, a plotkarze na języki. Zostaje wyrzucona z gabinetu cieni, a jedyna osoba, która mogłaby wyjaśnić sprawę – lord Akeldama – nieoczekiwanie znika jak kamfora. Na domiar złego ktoś napuszcza na nią mechaniczne biedronki, co dobitnie świadczy o tym, że wampiry chcą ją zabić. Podczas gdy lord Maccon postanawia się zapić, a profesor Lyall nie dopuścić do rozpadu pierwszej watahy Anglii, Alexia wyjeżdża w poszukiwaniu tajemniczych templariuszy, którzy jako jedyni mogą rozwiązać zagadkę jej kłopotliwego położenia. Rzecz w tym, że mogą być gorsi niż wampiry, a do tego mają Pesto i nie zawahają się go użyć.


Lady Alexia Maccon znowu w akcji, ale tym razem to nie jej wina. Gdy szalony duch grozi królowej, bezduszna wszczyna śledztwo i wpada na trop pewnej drażliwej sprawy z przeszłości. Na domiar złego jej siostra postanawia walczyć o prawa kobiet (szok!), madame Lefoux tworzy potwora, a na ulicach Londynu panoszą się jeżozwierze mordercy. Afera goni aferę i Alexia nie ma czasu pamiętać, że jest w ósmym miesiącu ciąży.


Alexia Tarabotti, Lady Maccon, has settled into domestic bliss. Of course, being Alexia, such bliss involves integrating werewolves into London High society, living in a vampire’s second best closet, and coping with a precocious toddler who is prone to turning supernatural willy-nilly. Even Ivy Tunstell’s acting troupe’s latest play, disastrous to say the least, can not put a dampener on Alexia’s enjoyment of her new London lifestyle.
Until, that is, she receives a summons from Alexandria that cannot be ignored. With husband, child, and Tunstells in tow, Alexia boards a steamer to cross the Mediterranean. But Egypt may hold more mysteries than even the indomitable Lady Maccon can handle. What does the vampire Queen of the Alexandria Hive really want from her? Why is the God-Breaker Plague suddenly expanding? And how has Ivy Tunstell suddenly become the most popular actress in all the British Empire?


- Poprzedni hrabia Woosley to był dopiero, co? Umiał się bić, fakt, ale trochę padło mu na głowę… za dużo żywych przekąsek. “Fioł”, mówili na niego. [...] Żenada, aby mięsożercę porównywać do kwiatków, nieprawdaż? – Do rzeczy, Randolphie. – Hrabia nie dał się wodzić za nos. – Obawiam się, że też masz botaniczne zadatki, mój panie.

Radziła sobie z ciążą do pewnego momentu, gdy przed trzema tygodniami jej wrodzone pokłady opanowania ustąpiły miejsca nader denerwującej ckliwości. Nie dalej jak wczoraj rozpłakała się nad jajkiem sadzonym, bo “dziwnie na nią patrzy”. Blisko pół godziny wataha stawała na głowie, aby jej to wyperswadować, a hrabia tak zmarkotniał, że sam był bliski łez.

Nie ma nic gorszego, niż przemawiać do rozsądku samemu sobie.

- A to ci paradne! Czymże panią tak urzekł? Chętnie wybatożyłbym tego cherlaka! - Byłby raczej wniebowzięty.- mruknęła Alexia, która żywiła pewne podejrzenia względem upodobań przyjaciela.

- Mama zawsze powtarzała: jesteś w czymś dobra, rób to na jak największą skalę. Naturalnie miała na myśli zakupy, ale zawsze czułam, że to jedyne mądre zdanie, jakie w życiu wypowiedziała.

-(…) Zaręczyła, powiadasz? Kim jest nieszczęśliwy wybranek? – To kapitan Featherstonehaugh. – Oho, to nazwisko coś mi mówi. Czy nie służyliśmy z nim w czasie ostatniej wyprawy do Indii? – Nie, mój panie, to był jego dziadek. – Doprawdy? Patrz, jak ten czas leci.

- Czy nie powinna pani martwić się o własne problemy? – A co to za frajda? Cudze są o wiele zabawniejsze.



 

sobota, 25 sierpnia 2012

A little bit of Steampunk in my life…

Oglądając ostatnio Teleexpress zobaczyłam przepiękne przyjęcie steampunkowe, prawdopodobnie mające miejsce w Nowym Yorku. Hmmm, ciekawe czy u nas nie robią takich imprez, niekoniecznie z okazji Halloween? Warto by było kiedyś w którymś wziąć udział… Przy okazji wyszukałam trochę gadżetów  z wieku magii i elektryczności.

Nie jest to pierścień ze złota i rubinów, ale klimat ma niepowtarzalny…
Pajączek przyda się do schowania pierścionka i (raczej) nie ucieknie…

Bransoletka – mroczna i tajemnicza, goth und steampunk... 

Do kompletu piękny naszyjnik…

Na taki pendrive naprawdę bym się nie obraziła…


Ciekawe jak by się piło w takiej szklaneczce? Przynajmniej temperatura byłaby zawsze znana.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Świecino 2012

3 sierpnia anno domini 2012 w Świecinie przywitał nas ulewno-siąpiący deszcz.


Obóz konny (tym razem prezentować się można było po stronie krzyżackiej) rozłożony był pośród soczystych traw, z własną jabłonką i stawkiem.


Zachody słońca jednak były obłędne, różano-złote, prawie jak w Virlandii (tam jednak dominował niebiański seledyn).


Podstawą dobrego wyjazdu jest dobre towarzystwo, a nasze było naprawdę zacne… do tego “domowe” ognisko i komary uciekały w panice…


Sobota rano to obóz otwarty – również dla turystów (trzeba było dla potomności zrobić sobie zdjęcie z turystami).


Wystawka obok saxona obejmowała zarówno stroje niewieście jak i uzbrojenie, o artefaktach bukłakowych i innych nie wspominając.


Morgiana z Asią były mistrzyniami podpłomyków – pięknie się piekły na medievalnym grillu – opcja z serkiem – po prostu rozpływała się w ustach.


Jak było na Grunwaldzkie, tak i teraz, przed samą bitwą zachmurzyło się i… lunęło :(  przygotowania jednak szły pełną parą.


W końcu jednak słońce wyszło, turyści oblegli barierki, a Klopsik, pod czujnym okiem Morgiany, mógł podziwiać rodziców…


…którzy pięknie prezentowali się podczas manewrów konnych.


Dzięki wizyty Rity z tajemniczą skrzyneczką zwiększyły się pokusy zakupu pięknej biżuterii…


Ten piękny elżbietański naszyjnik kupiła jednak ostatecznie Morgiana… 


Odwiedzaliśmy główny obóz kilkakrotnie w celach towarzyskich. Uczta również tam się odbywała (na której królował dzik). Zjadliwość komarów była jednak przerażająca.