niedziela, 22 lutego 2015

Dwór Artusa

Nazwa tej niezwykle pięknej gdańskiej budowli została zaczerpnięta z legendy o królu Arturze - symbolu rycerskości i odwagi. Najpierw w Anglii, a potem również w innych krajach germańskich, nazywano jego imieniem domy spotkań rycerstwa i patrycjatu. W Polsce dwory Artusa zakładane i odwiedzane były przez przedstawicieli warstwy mieszczańskiej. Na terenach Rzeczypospolitej powstało kilka takich dworów. 


Nasz, gdański, był siedzibą kilku bractw, których nazwy wywodziły się od ław. Najznamienitsze z nich to ława św. Rajnolda, św. Jerzego, Malborska, Trzech Króli oraz Ławników. Bractwa gromadziły elitę Gdańska – przedstawicieli patrycjatu i bogatego mieszczaństwa, dla rzemieślników, kramarzy oraz wszystkich trudniących się pracą najemną wstęp był surowo zakazany. Bogaci kupcy oraz goście zagraniczni gromadzili się tu wieczorami, wnosząc z góry opłatę za wypijane trunki (w XVII w. w wysokości 3 szylingów). 


Początkowo, przynajmniej teoretycznie, omawianie interesów na terenie Dworu było zakazane, do tego celu służył plac przed budynkiem. Wieczory we Dworze urozmaicane były różnymi występami – muzyków, śpiewaków, linoskoczków, kuglarzy. Mimo oficjalnego zakazu, goście często spędzali czas na hazardzie, grze w kości i karty, bardzo popularne były też różnorodne zakłady.


Mimo że na co dzień podawano tam jedynie trunki, uzupełniane niewielkimi zakąskami, to co jakiś czas wyprawiano wspaniałe uczty, trwające nawet po kilka dni. Zwłaszcza pod koniec XVII w. uczty wyprawiane z coraz większym przepychem, zaczęły się przeradzać w całonocne pijatyki. Pojawiało się coraz więcej skarg na rozluźnienie obyczajów panujące we Dworze. Jednak nie tylko spotkania towarzyskie odbywały się we Dworze. W XVII w. pojawili się tu księgarze, prezentujący książki drukowane w Gdańsku, oraz stoiska malarzy – nie zostali oni objęci zakazem wstępu dla innych handlarzy.



Czasy rozkwitu Dworu przypadają na wiek XVI i XVII, ale jego historia sięga znacznie wcześniej. Nazwa budynku "curia regis Artus" (dwór króla Artusa), wzniesionego w Gdańsku w latach 1348-1350, pojawiła się pierwszy raz w 1357 r. w miejskim zapisie o czynszu gruntowym z 1350 r. 


Kolejny budynek wzniesiono być może w 1379 r. Na jego ślady natrafiono prawdopodobnie podczas badań archeologicznych w 1991 r.  Ten budynek gdańskiego Dworu spłonął w roku 1476. Odbudowano go w kilka lat później, a w 1552 r. otrzymał nową fasadę, raz jeszcze przekształconą w 1617 r. przez Abrahama van den Blocke. 




Budynek ozdobiono wspaniałymi posągami starożytnych bohaterów (Scypion Afrykański, Temistokles, Kamillus, Juda Machabeusz) powyżej alegoriami siły i sprawiedliwości, a na szczycie posągiem Fortuny. Po obu stronach portalu umieszczono medaliony z popiersiami Zygmunta III Wazy oraz jego syna, wtedy jeszcze królewicza Władysława.


Wnętrze składa się z jednej bardzo obszernej sali w stylu gotyckim. Od roku 1531 prowadzono tu intensywne roboty zdobnicze, pokrywając ściany pięknymi boazeriami i fryzami o tematyce mitologicznej i historycznej. 




Wrażenie przepychu uzupełniały bogato zdobione meble oraz liczne obrazy. Najsłynniejsze z nich to m.in. dzieła anonimowych artystów z końca XV wieku – Oblężenie Malborka i Okręt Kościoła, Orfeusz wśród zwierząt Hansa Vredemana de Vries z 1596 r. oraz Sąd Ostateczny Antona Möllera. 


Ten ostatni obraz wywołał liczne kontrowersje, gdyż artysta posłużył się scenerią Gdańska oraz uwiecznił współczesne sobie osobistości jako postacie alegoryczne, takie jak Pycha czy Niewiara. 




Salę upiększały nie tylko obrazy, ale i gobeliny, modele okrętów, zbroje, tarcze herbowe, klatka z egzotycznymi ptakami.


Ozdobą, która także przyciągała uwagę, jest jedenastometrowy piec, dzieło Georga Stelznera, wymurowany w latach 1545-1546. Wyłożony jest 520 kaflami, przedstawiającymi portrety najwybitniejszych władców europejskich, tak protestanckich jak i katolickich, wśród których są portrety Izabeli Portugalskiej i Karola V.


Zaraz obok pieca kaflowego widoczny jest św. Jerzy walczący ze smokiem. Rzeźba pochodzi z lat 1481-1487. No cóż, tak jak i w innych przypadkach, gdzie spotykałam podobne rzeźby, płaskorzeźby i obrazy... zawsze jednak żal mi było biednego smoka.


Dwór Artusa pomyślany był jako ekskluzywne miejsce spotkań towarzyskich elity gdańskiej. Dopiero w 1742 r., na prośbę gdańskich firm kupieckich, rada zgodziła się na projekt przemianowania Dworu na giełdę i miasto utraciło swoją najsławniejszą gospodę. 


Obecnie Dwór Artusa pełni funkcje muzealne i reprezentacyjne. Jest miejscem wydarzeń z życia społeczno-politycznego Gdańska (m.in. podejmowane są wybitne osobistości, odbywają się uroczystości nadania honorowego obywatelstwa Gdańska, podpisywane są też umowy gospodarcze.

sobota, 21 lutego 2015

Zaraza w Gdańsku - 1709 r.

W 1709 r. dżuma zabiła w Gdańsku co trzeciego mieszkańca.

Wieści, które dotarły do Gdańska latem 1708 r., wywołały niepokój - okazało się, że przypadki dżumy odnotowano w Toruniu i Królewcu, a w październiku także w Tolkmicku nad Zalewem Wiślanym i w Tczewie. Nakazano oczyszczenie ulic z zalegających nieczystości. Wobec przyjezdnych zaczęto wymagać tzw. paszportów zdrowotnych, czyli zaświadczeń wystawianych przez medyków o stanie zdrowia z miejsca ich wcześniejszego pobytu, a drukarnia gimnazjum akademickiego wydała poradnik o tym, jak utrzymywać higienę.

Najtrudniejszym do wprowadzenia, ale zarazem też najskuteczniejszym środkiem mającym zapobiec rozprzestrzenianiu się epidemii, było ograniczenie ruchu handlowego (w końcu Gdańsk był miastem portowym).

Pierwsze ograniczenia w handlu z pruskim Królewcem, najważniejszym wówczas partnerem Gdańska na Bałtyku, wprowadzone zostały już latem 1708 r. Jednocześnie rada miasta zapewniała władze pruskie, że Gdańsk jest wolny od zarazy i apelowała jednocześnie do miast pruskich, aby nie zezwalały na wwóz łatwo zapowietrzających się towarów, takich jak futra, wełna, pierzyny, odzież i konopie.

Sukna i płótna miały być przez jakiś czas składowane w wyznaczonych miejscach dla ich przewietrzenia. Gdańscy medycy badali też załogi i pasażerów statków oczekujących na redzie, a ostateczną zgodę na ich wpłynięcie wydawali urzędnicy pracujący w twierdzy Wisłoujście.

Szyprowie statków wiślanych musieli natomiast zatrzymywać się przy posterunku obok karczmy Pod Śledziem, gdzie strażnicy kontrolowali ich dokumenty i decydowali, czy mogą wpłynąć do miasta. Kupcy próbujący się tam dostać na podstawie sfałszowanych paszportów byli ostrzegani, że zostaną wtrąceni do więzienia, będzie im grozić kara śmierci, a towar zostanie skonfiskowany i spalony.

Zima 1708/09 okazała się wyjątkowo mroźna i zaczęła się już w październiku. Dzwonnik kościoła pod wezwaniem Trzech Króli w Elblągu zanotował, że "ptaki zamarzały w locie, a jeziora były skute lodem do dna". Jeszcze w kwietniu następnego roku morze, jak okiem sięgnąć, pokryte było lodem.

Mróz najprawdopodobniej spowolnił też rozprzestrzenianie się zarazy - do końca 1708 r. w mieście nie odnotowano ani jednego przypadku śmierci z powodu dżumy. Pierwsze zachorowania zauważono dopiero w marcu 1709 r., ale nikt wówczas nie przypuszczał, że wkrótce w całym mieście zapanuje morowe powietrze.

Obawiając się, że ogłoszenie wybuchu epidemii wystraszy kontrahentów handlowych, zagrożono sankcjami ludziom rozpowszechniającym alarmujące pogłoski. Władze wprowadziły bezwzględną cenzurę, a w korespondencji z innymi miastami bagatelizowały zagrożenie, zapewniając, że Gdańsk jest bezpieczny. Ba, nawet latem 1709 roku odbył się, jak zawsze, Jarmark Dominikański, który skutecznie przyczynił się do późniejszego wzrostu liczby zachorowań i zgonów.

Kiedy broniąc się przed zarazą, inne miasta zamykały swe bramy, do Gdańska napływała biedota licząca na dobroczynność. Doprowadziło to do przeludnienia, zwłaszcza ubogich przedmieść. Władze jednak rygorystycznie wymagały przestrzegania przepisów sanitarnych i dbały, by najuboższych mieszkańców zaopatrzyć w chleb.

W efekcie nawet w najgorszym okresie epidemii nie odnotowano w Gdańsku masowych ucieczek mieszkańców, jak to działo się w innych miastach. Nie doszło też do rozprzestrzeniania się innych chorób wywołanych zaniedbaniami higienicznymi czy niedożywieniem.
Chorych umieszczano w prowizorycznych lazaretach powstających w okolicach wałów obronnych - przy Bramie Żuławskiej, przy bastionach Wół, Niedźwiedź, Lew i Wilk, a przenosiny zarażonych do lazaretu były przymusowe.

Wbrew twierdzeniom radnych na dżumę marli nie tylko biedacy, ale też wszyscy inni, w tym patrycjusze, rajcy i duchowni. W przypadku biedoty śmierć dotykała przeważnie całe rodziny, ale w dokumentach brak na przykład wzmianek o zgonach żon i dzieci rajców miejskich, które ci najprawdopodobniej wywieźli zawczasu do wiejskich posiadłości pod Gdańskiem. Faktem jest, że żaden z gdańskich urzędników nie uciekł z miasta, podczas gdy np. w Królewcu ewakuowali się nie tylko przedstawiciele władz miejskich, ale także część członków kolegium zdrowia.

Zmarłych grzebano w masowych grobach na prowizorycznych cmentarzach epidemicznych za fortyfikacjami miejskimi - za Bramą Żuławską i Oliwską, w dzisiejszej dzielnicy Siedlce. Los ten spotykał najuboższych lub obcych; zmarłych członków miejskiej elity nadal chowano w rodzinnych bądź cechowych kwaterach wewnątrz kościołów, których posadzki były nieustannie rozkopane. Oczywiście, ceremonie pogrzebowe sprzyjały rozprzestrzenianiu się dżumy.

Znacznie też wzrosły przychody kościołów, które w czasie zarazy nie zrezygnowały z opłat pogrzebowych i podzwonnych; zarabiali też na przykład drukarze, u których masowo zamawiano świadectwa zdrowia. W mieście szybko zaczęło brakować desek na trumny, a ich ceny poszły ostro w górę, przez co stały się przedmiotem spekulacji. 

W pierwszych miesiącach 1710 r. dżuma zaczęła w Gdańsku ustępować, aż w końcu 16 kwietnia doktorzy medycyny Izrael Conrad, Godfried Stüwe i Jan Ernest mogli ogłosić oficjalny komunikat o wygaśnięciu zarazy. Liczba jej ofiar - w mieście, na przedmieściach i w miejscowościach należących do jurysdykcji gdańskiej - wyniosła 33 453 ludzi.


O tych właśnie wydarzeniach, w sobotę - 21 lutego 2015 r. - można się było dowiedzieć, wstępując do Dworu Artusa. Garnison Danzig przygotował bogaty program w postaci prelekcji, stanowisk: chirurgicznego, higienicznego, a nawet charakteryzacyjnego (dla chętnych dżuma w rozkwicie lub czarna ospa). Można też było z bliska przyjrzeć się i posłuchać jak wyglądały ówczesne operacje.. Czas naprawdę bardzo przyjemnie spędzony. A mam też i dowód, że byłam tam z Mistrzem Nikosem. :)


Chirurg (po 3-letniej praktyce czeladniczej) i doktor "Zaraza" - w odpowiednim, w miarę szczelnym stroju, skórzanych rękawicach, skórzanym "dziobie" (na ogół wypełnionym wonnościami, by nie czuć fetoru) i lasce do rozgarniania części odzienia pacjentów i sprawdzania stanu ich zdrowia...



 Warsztat  pracy chirurga... narzędzia, medykamenty płynne i sproszkowane... a przy okazji kilka poglądowych ilustracji, żeby było wiadomo co można uczynić delikwentowi...


 Przenosimy na stół operacyjny...


Delikwent przygotowany do operacji, znieczulony procentami... unieruchomiony... można wyciągać kulę z przypadkowego postrzelenia... najczęściej znieczulenie pogłębia się samoistnie z bólu...


Tymczasem panie rozprawiały o poziomie higieny XVIII-wiecznej...


Jeszcze chwileczkę, jeszcze momencik... a stangret jaśnie pani znajdzie się na stole operacyjnym...


Kilka portrecików przy okazji... :)


Obawiam się, że doktor będzie potrzebny już niedługo w lazarecie...


 A tymczasem w lazarecie same ciężkie przypadki... dżuma w rozkwicie...


 Dżuma, czarna ospa, cholera... od wyboru do koloru...


 A może toporkiem skrócić paluszki?


Dźwięk dzwonka oznajmiał nadejście jeszcze jednego chorego... trędowaty is coming!


Czekając na najgorsze...


Ilustracje poglądowe i przeróżne artefakty: bursztyn, laudanum...


To nie korkociąg, choć wygląda podobnie... trepanacja czaszki, ilustracja poglądowa. Przeżywało 2 na 10 pacjentów, co stanowiło i tak całkiem niezły wynik...


Tak... krew można było upuszczać z wielu ciekawych miejsc... niektóre zapewne były bardziej bolesne od innych... :)


 Lazaret pilnowany przez wojsko...


 Oględziny lekarskie czas zacząć. Kto będzie miał szansę przeżyć?