poniedziałek, 28 lipca 2014

Grunwald w trzech chorągwiach...

Grunwald to już nie najbardziej wyczekiwana impreza w roku (nową świecką tradycją stał się sobotni deszcz i moje nie-pójście na inscenizację), ale czas na spotkania towarzyskie ze znajomymi, z którymi widziało się na innych imprezach, niekiedy datowanych wcześniej, albo nie widziało w tym roku jeszcze wcale. Obozing, kraming i jarmarking - podstawa grunwaldingu. 

W tym roku objawiałam nieco "schizofrenii" grunwaldowej, bo roztroiłam się... część dnia i nocleg w Chorągwi Gończej, pora śniadaniowa, obiadowa i późnonocna u Wielkiego Mistrza, a resztę dniach na kramach, i to nie tylko podczas zwiedzania (chociaż trzy razy wszystkie kramy obeszłam).

Generalnie, oprócz paskudnie siąpiącego deszczu w sobotę było bardzo sympatycznie, zawiązało się nowe znajomości, porobiło drobne zakupy, Mistrz Nikos też wyjechał z Grunwaldu ukontentowany, a swoje zdobycze zamieszcza poniżej.


Bardzo sympatyczna i przydatna mapka, przedstawiająca rozmieszczenie poszczególnych chorągwi i ich dowódców, rozmieszczona przy bramie krzyżackiej...


Po deszczu wychodzi słońce... deszcze i burze były bardzo przelotne, a za 5 razem udało mi się załapać na zachód słońca...


Czasami wieczory bywały chłodnawe... na chłód nie ma nic lepszego (oprócz nalewki z pigwy) jak króliczkowy kapturek... mięciutki, milusi, cieplutki.... i od razu lepiej...


Prace ręczne... Morgiana zajęta haftem jedwabiem na jedwabiu (szantung) do eleganckiej męskiej tuniki...


Gucia wykańcza zamówioną sukienkę...


a ja zajęłam się drugą stroną westfalskiej poduszki... pod wiatą, w cieniu, całkiem miło się pracowało...


Emi prezentowała własnoręcznie wykonanego smoka.... (to nie jest kadr z Gry o Tron!)


a Marta swój haft słupkowy na tamborku... czy będzie z tego duża sakiewka czy coś innego jeszcze nie wiadomo... :)


"Zła" kobieta czyli Rita przyniosła magiczną skrzyneczkę z różnymi cudeńkami... Mistrz Nikos, na bezlusterkowiu służył za lusterko...


Na wartowni czas upływał bardzo sympatycznie, szczególnie jeśli wzięło się podwójną wartę (4 godziny) za to w towarzystwie... można było porozmawiać, popracować a i śniadanie zjeść, a to wszystko pomiędzy odganianiem fotoreporterów, wyjaśnianiem turystom co i jak i otwieraniem "skomplikowanego" mechanizmu szlabanowego....


Kraming ze świeżo zakupionymi koszyczkami z przystankiem u Misia...


Przecudna lalka na kramie Mi-Parti... własnoręcznie przez właścicieli wykonana, obszyta i ubrana... teoretycznie do sprzedaży, ale cena zakupu wybitnie zaporowa... przy okazji jednak poznałyśmy nowe wzory francuskie na początek XV wieku... okazuje się, że peleryny były całkiem trendy...


To nie drzwi w saloonie, ale prawdziwe dzikozachodnie drzwi do karczmy, do której zdąża świeża dostawa ryb...


Miło jest posiedzieć w cieniu...


Niemiecka myśl techniczna stworzyła ów przybytek sztuki kulinarnej...


Patroszenie rybek to zajęcie dla prawdziwych mężczyzn... a potem do wędzarni...


Wieczorami bard  umilał czas śpiewaniem.... donośny głos niósł się na kilka chorągwi... a "Lipka" stworzyła trwałe połączenia synaptyczne w moim mózgu...


Był jeszcze bard konkurencyjny... z nieco innym repertuarem...


oraz bard w rodzimej chorągwi... Kaczmarski w jego wykonaniu prima sort!


nic dziwnego, że większość wieczorów kończyła się tak samo i w tym samym miejscu...


Poranne rozterki przedśniadaniowe... twarożek na słodko czy na słono? Jajecznica czy muesli z mlekiem? Kawa napojem bogów czy herbata?


Kram... rosamarowy, z naszymi dodatkami... trochę frywolitek, trochę poduszników, trochę naalbindingu...


i znajomi po drugiej stronie kramu...


pierścionek zaręczynowy w pełnym słońcu wyglądał jeszcze piękniej i ten błysk :)


Bez czerwonej jedwabnej koszuli jakoś tak inaczej...


Silna ekipa z karczmy wyruszyła na kraming...


Zamawiając medievalny stół u znajomego stolarza można było popodziwiać XVIII i XIX-wieczne dzwony, dla których szykowała się nowa dzwonnica...


Stół gotowy, poduszniki wspięły się na wyższy poziom...


Nowy nabytek - trzeba koniecznie uwiecznić!


Wieczory w karczmie... upływały w miłej atmosferze...


Niekiedy co prawda trzeba było stanąć (a raczej przejść się) na warcie, ale z taką szarfą, latarenką i uzbrojeniem aż miło... i jak elegancko, Ordnung must sein!


Mój grunwaldzki nabytek - medievalny stół, świeżynka, nieśmigana... a przy okazji można było rozłożyć się wygodniej z towarem..


Przygotowanie do wici... przynajmniej w tym roku Ministerstwo Pogody było dla nas łaskawe... a Mistrz Nikos skwapliwie z tego skorzystał...


Chorągiew jest! Jak i kilkunastu chętnych reprezentantów...


Piękna i znajoma pani... aczkolwiek z sąsiedniej kompanii..


Krajanie... :)


Tym razem nie ozdobnie, a na zwyczajnie zielono... ale temperatura ponad 30 stopni nie skłaniała do cięższych ubiorów...


W oczekiwaniu na najważniejsze postaci imprezy...


Król się objawił...


Jako i Wielki Mistrz...


podziwiam konia... kropierz może nie był taki zły... ale obawiam się, że pysk trochę się mu nagrzewał...


Chorągiew Gończa gotowa do pokłonu...


Czy różowy jedwab brokatowy jest odpowiedni na męską szatę wyjściową w połączeniu z czerwonymi nogawicami i chaperonem? Mam mieszane uczucia...


Wielki Mistrz otrzymał wielkiego misia...


Turkusowy płaszcz brokatowy w złote smoki i feniksy... obłęd, czysty obłęd i piękno materiału...


Rota Gdańska, dotychczas widziana z okazji comiesięcznej zmiany warty Garnisonu Danzig... pierwszy raz objawiła się na Grunwaldzie...


a po wiciach kraming i czas na pyszny kwas chlebowy...


nowi, bardzo sympatyczni znajomi i to nie tylko z jednej epoki... :)


Sobotni deszcz spowodował konieczność nałożenia cieplejszych strojów i bardziej nieprzemakalnych...


Zastępcy dowódcy sektora należy się szarfa z dzwoneczkami... :)


Piątkowe wielkie manewry... tematem przewodnim była między innymi... jak nietrudno się domyśleć: Conchita!


Sobotni deszczowy poranek... i zdjęcie reportera z Reutersa... jak zwykle arbuzy są bardzo malownicze...


amator oranżowej czapki frygijskiej się znalazł...


brązowa pasowała Asi jak ulał...


kram otwarty mimo deszczu... i turyści w miarę się przewijali, zainteresowani zarówno towarem na kramie jak i śpiącymi w tle "rycerzami"...


a inni rycerze właśnie powrócili z bitwy, nieco zmoknięci i zziębnięci..


Uroczy kapturek Pawła...


Czy te warkocze są prawdziwe czy nie? Czasami można się pomylić... Uczta przyszła prawie pod wartownię, gdzie miałyśmy z Morgianą swoją zmianę...


Sobotnie zmagania (o dziwo deszcz wieczorem ustał) zakończone były fireshow... podczas którego dopingowaliśmy Calisto i Kaczora... repertuar podkładu muzycznego początkowo pozostawiał bardzo wiele do życzenia, ale końcówka była świetna...