Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smok. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smok. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 lutego 2015

Drako czyli Smok contra Krasnoludy

Już niedługo Dzień Murarza (lub jak kto woli Walę w tynki lub Walentynki). Jeśli ktoś poszukuje ciekawej gry we dwoje, może się m.in. zaopatrzyć w "Drako" - bardzo smoczej gry. Kupiłam ją z jakiś rok, jeśli nie więcej, temu i odleżała swoje w Boardgame Tower, do czasu zeszłorocznego Sylwestra. Temat smoczo-krasnoludzki był wówczas bardzo aktualny, i to nie tylko ze względu na Thorina, Kilego i Smauga... aczkolwiek pewne podobieństwa w grze dałoby się zauważyć. 

Słynny RPG, w którym brałam udział, spowodował chęć zagrania we wszystkie możliwe gry ze smokami na zasadzie: to zobaczymy czy uda się je pokonać... No cóż... łowcą smoków to ja nie będę... co najwyżej smoczą fajtłapą. Ani nie uratowałam krasnoludów grając po ich stronie, ani nie uratowałam smoka, będąc nim. Ale konkurencja była za silna...


Przede wszystkim zachwycają starannie i pięknie wykonane karty, plansza główna i plansze poboczne. Figurka smoka jak żywa... krasnoludy może kiedyś warto pomalować? Gra dla dwojga - i najlepiej wypróbować obie strony. Nie można stwierdzić kim gra się łatwiej, strategie gry są nieco inne.  Nie zajmuje dużo czasu, rozłożenie jej jest banalnie proste... więc często można po nią sięgać w ramach przerywników, pomiędzy innymi grami.


Słońce paliło niemiłosiernie. Niewielka, cicha dolinka, wypełniona bzyczeniem much zlatujących się do leżącej na środku padliny, zdawała się zupełnie opuszczona. Młody smok nie zastanawiał się skąd wzięła się w takim miejscu martwa owca. Bestia zniżyła lot.


W cieniu rzadkich drzew porastających granice dolinki niemożliwością było dojrzeć stojącego nieruchomo masywnego krasnoluda. Pomimo potu ściekającego mu spod wysłużonej, ale nadal niewiarygodnie mocnej kolczugi, pomimo irytującego swędzenia pod gęstą brodą i marzeń o kuflu zimnego piwa Morin nie opuścił napiętej kuszy nawet na chwilę. Czekał. 


W grze "Drako" jeden z graczy kieruje zespołem trzech krasnoludów, których celem jest pokonanie smoka. Musi tego dokonać w określonym czasie - zanim wyczerpie się talia jego kart - wówczas wygrywa grę. Każdy krasnolud jest charakterystyczny i posiada swoje umiejętności, których odpowiednie wykorzystanie jest kluczem do sukcesu (jeśli smokowi uda się uśmiercić któregoś z krasnoludów, przepadną też jego bezcenne umiejętności).

Drugi z graczy kieruje smokiem - jego celem jest przeżycie lub pokonanie krasnoludów. Gdy talia kart przeciwnika wyczerpie się - smok odlatuje, a kierujący nim gracz zostanie zwycięzcą. Wygrywa także, jeżeli uda mu się pokonać wszystkich krasnoludów (według instrukcji zdarza się to bardzo rzadko... jednak pewien feniksowy smok rozłożył mnie szybko na łopatki).


Zawartość pudełka:
  • plansza
  • 38 kart smoka
  • 38 kart krasnoludów
  • karta postaci smoka
  • karta postaci krasnoludów
  • 1 figurka smoka
  • 3 figurki krasnoludów
  • znacznik blokady (sieci)
  • znacznik furii
  • znaczniki obrażeń

piątek, 16 stycznia 2015

Hobbit

Aby trochę dłużej pobyć w klimacie trzeciej części filmowego Hobbita, w okresie okołosylwestrowym odświeżyłam grę - rzeczonego Hobbita.

 
Bilbo wyrusza z krasnoludami na ryzykowną wyprawę, której celem jest odzyskanie skarbu strzeżonego przez smoka Smauga.


Można dołączyć do nich, stawić czoła groźnym goblinom, trollom i wielkim pająkom! Zdobywać niezbędny ekwipunek, by móc pokonać swych przeciwników i odzyskać skarb krasnoludów. Dodatkową atrakcją są dwie pomalowane figurki: hobbita Bilbo Bagginsa i smoka Smauga!


Kostki bywają zdradzieckie. Kiedy ci najbardziej zależy na zapasach, oczywiście wyrzucasz same topory. A kiedy mógłbyś przerzucić jakąś tarczę, ląduje ci na głowie cały zapas lembasów.


Krasnoludy przydają się do licytacji. Niekiedy zwycięża ten z najniższym numerem, niekiedy z najwyższym... i trzeba trochę pokombinować co chce się ugrać. Czasami można trochę zyskać albo dużo stracić.

 
Niektóre wydarzenia są przyjemne, ale niekiedy trzeba się nieźle wygimnastykować żeby otrzymać swój upragniony klejnot... my preciouuuuussss... liczący się do punktów zwycięstwa, dla chętnych rubiny... dla innych szafiry. Kamieni jest sporo, od wyboru do koloru.


A kiedy uda się pokonać wszelkie trudności losu, a smok nie zdecyduje się polecieć na rekonesans i spopielić Miasta na Jeziorze... można pojawić się pod Samotną Górą, podśpiewując: Knock, knock, knocking at the dragons door... :)


W trójkę pokonaliśmy Smauga: drużyna Kot, Borsuk i Feniks :)

czwartek, 16 października 2014

Tortowy Smok Urodzinowy

W tym roku postanowiłam zaszaleć. Od dobrego pół roku obserwowałam Pracownię Tortów Róg Wojskiego - ahh jakie piękne przeróżne torty (od chrzestowych, komunijnych, ślubnych przez urodzinowe do inno-okazyjnych robili), więc z okazji urodzin zafundowałam sobie smoka (no dobrze, na zdjęciach niestety będzie widać które to były urodziny...). Smok czerwony, fabularnie wytłumaczalny, z wyspy Sura na planecie Virlandiana, na którego co po niektórzy chcieli polować... (pozostałość po grze RPG on line sprzed paru lat, która mam nadzieję, że już niedługo ożyje w innym wymiarze), Wnętrze - malinowo-czekoladowe. Co do smoka, pozostaje pytanie: skrzydełko czy nóżka? :)


A przy okazji króciutki fragment genialnej książki Beaty Krupskiej: "Sceny z życia Smoków"

Tortowy Smok Urodzinowy stał, przestępując z nogi na nogę, i najwidoczniej bardzo się wstydził. Na szyi miał termos w aksamitnym, żółtym pokrowcu przewiązany czarną aksamitką. Obok termosu, na złotym łańcuszku, wisiał smoczek.
- Ooo, ssak - powiedziała Chenia na widok smoczka.
- Smok - poprawił ją Tortowy. - Tortowy Smok Urodzinowy. Cieszę się, że tu jestem. Najlepiej wśród swoich.

poniedziałek, 8 września 2014

Wierni wrogowie

Dawno nie czytałam tak wciągającej książki... oj, kłamię aż się z uszu kurzy, czytam same wciągające książki, ale wsiąknęłam bez reszty w świat, który stworzyła Olga Gromyko. Przede mną jeszcze seria "wiedźmowa" i zapewne będzie równie miłą przyjemnością ją czytać, na razie jednak poznałam świat z legend Belorii i Wolmerii, dobre kilkaset, jeśli nie tysiąc lat wcześniej.

Czemu tak urzekła? Jestem trochę zmęczona wampirami... zarówno błyszczącymi na słońcu edwardami (niestety, albo stety, nie byłam w stanie przebrnąć) jak i bardziej klasycznymi bladolicymi i kołko-nie-odpornymi. Do wilkołaków zawsze miałam pewną słabość, a Szelena jest wręcz moim ideałem.

Dzień, w którym stateczna (w miarę) wilkołaczka Szelena (w końcu osiadła sobie przy spokojnej osadzie, hodowała kozę, kurę, jeździła konno, pracowała jako pomocnica zielarza i rozkoszowała się spokojem) postanowiła poskładać do kupy czarownika, któremu zawistni chłopi połamali chyba wszystkie kości, a na dokładkę zrzucili do głębokiego parowu - zmienił ich życie o 180 stopni i wywrócił cały świat do góry nogami. Czemu to zrobiła? Kaprys... przeczucie... wilkołacka fantazja... ghyr wie czemu. On nienawidził wilkołaków, odkąd jeden gwałtownie skrócił żywot jego ukochanej, ona nienawidziła czarowników, odkąd jeden perfidnie i paskudnie ją torturował trzymając na granicy śmierci i życia. A jednak uratowała... przygarnęła nawet upartego ucznia czarnoksiężnika, a potem było już tylko gorzej... ucieczka była szybka, drastyczna i konieczna... do trzyosobowej gromadki dołączył wkrótce niewydarzony smok, straszliwie łasy na dziewice (i nie tylko) w celach konsumpcyjnych (niekoniecznie kulinarnych) oraz półelfia sierotka z klanu elfich assasynów. Normalnie wymarzony dream team, ale może niech bohaterowie coś sami powiedzą o sobie:

"- Wprost wspaniale! - Zakręciłam pustym kuflem i odchyliłam się na oparcie krzesła. - Znalazłam się w fascynującym towarzystwie! Wygnany czarownik, który nie jest zdolny by wyczarować cokolwiek sensownego, żeby nie zemdleć na miejscu...
- To chwilowe!
- ...smok uciekający przed przerośniętymi wilkami...
- Yhy, ledwo udało mi się ciebie dogonić!
- ...niedorostek z gruźlicą...
Rest próbował zaoponować, ale pechowo dostał ataku kaszlu.
- ...i... - Spojrzałam na Virrę, która kuliła się w przerażony kłębek - ...dziecko!
Mała poweselała. Jako jedyna z zebranych.
- I wilkołak z paskudnym charakterem - dokończył Mrok wyczerpującą charakterystykę naszej drużyny.
- Ona nie jest zwykłym wilkołakiem - westchnął Weres, w ostatniej chwili przytrzymując dłonią kufel, który akurat dotarł do brzegu stołu. - Sprawa wygląda znacznie gorzej...
- To znaczy?
- Ona jest kobietą - wyjaśnił czarownik grobowym głosem. - A tego nie uleczysz żadnym eliksirem."

Nie chcę zdradzać treści. Jednak jest cała masa przygód (aż się prosi stworzenie planszówki na podstawie powieści - ale to taki offtop i zboczenie zawodowe), w których to bohaterowie muszą się wykazać niemałym sprytem, odwagą, siłą, a przede wszystkim troszkę sobie zaufać... i nie pożądać wątroby smoka swego towarzyszącego albo chcieć wsadzić srebrny nóż swej wilkołaczej towarzyszce pod żebra. 

Urzekły mnie kelpie - magiczne konie mieszkające w strumieniach, które sprytnie udało się schwytać i które to z niejednej kabały uratowały życie swoich jeźdźców i darkan - idealny miecz, pokrywający się bluszczowym wzorem, jeśli w pobliżu pojawiła się pomroka. 

Rasy, z którymi można było się zetknąć (a najgorzej zebrać zusammen do kupy) to ludzie, elfy, krasnoludy, driady i trolle - czyli klasyka. Nie wiadomo co się kryje w niebiesiech, ale pod spodem kręcą się mrakobiesy. I lepiej do nich nie trafić!

Książka urzeka humorem... szczególnie kiedy wszyscy członkowie niechcący powstałej drużyny wzajemnie sobie docinają i dogryzają, cóż, jak to wierni wrogowie. Zawsze można liczyć na "miłe" słowo i kawałek stali, tudzież zaklęcie. 

Wrogowie naszych wrogów niekoniecznie są naszymi przyjaciółmi. Lepiej już znany mag, który nabrał trochę ciała i poskładał się do kupy i wyjąca do księżyca wilkołaczka niż czarodzieje renegaci i ghyr wie jak paskudne efekty ich zabawy w tworzenie nowych gatunków. Taki bazyliszek przy nich to pikuś, po zamienieniu czterech krasnoludów w kamień okrutnie się męczy, a łuski odpadają mu całymi płatami. Mam tylko małą nadzieję, że autorka postanowi napisać drugi tom, a jakiś miły tłumacz szybko przetłumaczyć, bo nie chciałabym się rozstawać na długo z bohaterami książki...



"Nie zawsze jest tak, że ucieszą cię kłopoty wroga. A ucieczka przed problemami hen na kraniec ludzkich ziem bynajmniej nie gwarantuje świętego spokoju. Ba, obrażanie się na cały świat nie oznacza, że masz stać z boku i patrzeć, jak ktoś usiłuje go podbić tudzież godzić się na plany dotyczące bezpośrednio twojej cennej skóry.

Zdarza się, że grupa przypadkowych osób wbrew woli wciągnięta w wydarzenia, o których nie wiedzą prawie nic może zdziałać więcej niż cały konwent arcymagów, który w praktyce wcale nie jest aż tak wszechmocny i wszystkowiedzący. A może nawet występuje w nie do końca słusznej sprawie...

Czasami wir przygody w jednej chwili burzy z trudem zbudowaną codzienność i ciska cię na drugi kraniec świata bez żadnej gwarancji na powrót, a nawet zachowanie życia."

środa, 3 września 2014

Niewidzialna korona

Drugi tom cyklu w niczym nie ustępuje pierwszemu, rzekłabym, że jest może nawet jeszcze lepszy? Postaci znajome z pierwszego tomu dorastają, zmieniają się, rozkwitają. Jednymi powoduje żądza zemsty, innymi miłość i uwielbienie wobec osoby, którą mają chronić. Jeszcze inni wolą władzę nad... może nie światem, ale kilkoma najbliższymi królestwami... Nuda.... i każdy dostaje to, na co zasłużył. Bestie herbowe to nie takie grzeczne kiciusie i gryfy, jak się okazuje... poza tym dzieje się, oj dzieje... Przebudza się złoty smok... coś narodziło się w Smoczej Jamie... Władysław Łokietek ma swojego doppelgangera, nie każdy Mirosław sławi pokój... i czegóż to się nie zrobi dla swojej ojczyzny... czytać, podziwiać, wzruszać się, czekać niecierpliwie na III tom!



"Po dwustu latach bezkrólewia, gdy nad Polską ciążyła klątwa Wielkiego Rozbicia, Przemysłowi II udało się odzyskać królewską koronę. I po ledwie siedmiu miesiącach padł ofiarą królobójstwa. Do wyścigu o polski tron ruszyło trzech kandydatów - prawy i mściwy Henryk głogowski; bogaty i szalony czeski król Vaclav II. I Władysław Łokietek. Karzeł? Książę zagonowy? Wieczny chłopiec, który działa nim pomyśli? Pierwszą rundę wygrał najsilniejszy - Vaclav Przemyślida, stając się naszym pierwszym obcym władcą. Na Łokietka nie mogli patrzeć nawet jego najwierniejsi. Został księciem wyklętym i wygnanym z kraju. Ale po kilku latach powrócił i pociągnął za sobą już nie możnych, ale tworzący się na naszych oczach naród. Podjął walkę nawet z żelaznymi braćmi, Krzyżakami. I znów wygrał Królestwo."

wtorek, 5 sierpnia 2014

Krew Tyranów

Jupi!!! Kolejny tom przygód Temeraire'a w końcu w moich rękach! Jak zwykle, czeka się długo, czyta się szybko. Przy okazji miałam lekkie dejavu... w końcu niedawno skończyłam "Straceńców" - Moskwa 1612... dwieście lat później pod Moskwą zjawiły się różne armie, tym razem uzbrojone w smoki. O tak, mam smoka i nie zawaham się go użyć! - rzec by można cytując klasykę. Zanim jednak bohaterowie znaleźli się na ziemi cara musieli odbyć dłuuuuuuuugą drogę, szczególnie Laurence, który po wypadku na statku ocknął się na niegościnnym japońskim brzegu pozbawiony pamięci z okresu ostatnich 8 lat. Wiedział, że jest kapitanem okrętu, o posiadaniu smoka i byciu awiatorem nie miał najmniejszego pojęcia. W tym czasie Temeraire szalał z niepokoju o swojego kapitana, z jednej strony powinność wobec okrętu i innych smoków i misji (nie mówiąc już o Iskierce mającej lada dzień złożyć ich wspólne jajo) a z drugiej coraz mniejsza nadzieja na odnalezienie Laurence'a. Przy okazji mamy okazję zapoznać się z japońskimi smokami wodnymi, taki Pan Niru to nie przelewki... jedyny plus sytuacji to fakt, że nie może wyjść z wody. Kiedy dziwnym splotem okoliczności smok i jego kapitan w końcu się odnajdą czeka ich cała masa niebezpieczeństw: zdrada, porwanie, podpalenie, bitwa, uwięzienie, zasypanie, przelot przez pustkowia... by w końcu trafić do Rosji, gdzie sytuacja smoków wcale nie jest taka różowa... a napoleońska armia jest tuż tuż... i wydawać się może, że jest bardziej cywilizowana niż rosyjscy sprzymierzeńcy.

Autorka zapowiedziała niestety, że jest to przedostatnia książka z serii. No cóż, wojny napoleońskie się kończą, mamy rok 1812... a co będzie dalej z Temerairem i jego załogą? Co się wykluje z jaja smoków: Niebieńskiego i Kazilika? Jak bardzo wdzięczny bądź niewdzięczny będzie kraj wobec smoków i ich załóg? Czy lepiej będzie osiąść w Chinach czy w Australii? Mam nadzieję, że odpowiedzi na pytania poznam stosunkowo niedługo, w następnym - ostatnim tomie.


Wyrzucony jako rozbitek na brzeg w Japonii, dotknięty amnezją Laurence odkrywa, że jest wplątany w sieć politycznych intryg, które zagrażają i jego życiu, i niepewnej pozycji Anglii na Dalekim Wschodzie. Cały rejon zamienił się w beczkę prochu gotową wybuchnąć od najmniejszej iskry, co wiąże się także z nową pożogą szerzącą się w Europie. Napoleon zwrócił się bowiem przeciwko dawnemu sojusznikowi, carowi Aleksandrowi, i prowadzi na Rosję największą armię, jaką widział świat. Właśnie pod bramami Moskwy Laurence i Temeraire wraz z nieoczekiwanymi sojusznikami i starymi przyjaciółmi podejmą ostateczne wyzwanie...

poniedziałek, 7 lipca 2014

Księga smoków polskich

Tak długo oczekiwany - trzeci tom serii - w końcu w moich rękach! I muszę przyznać, że chyba najlepszy i najciekawszy z dotychczas wydanych, pomijając już moje zainteresowanie tematem. Ilustracje, jak zwykle, przeurocze, treść: podana w formie legend i opisów w ładnym ujęciu graficznym, nic tylko czytać do poduszki. Poniżej przytoczę empikową recenzję, w pełni opisującą temat. A czy Ty masz już swoją księgę Smoków polskich?



Księga smoków polskich to literacki i historyczno-etnograficzny opis 25 legendarnych bestii – smoków, wielkich węży i podobnych im stworów. Autor, historyk i etnolog, kreśli ich wizerunki, dokonując skrupulatnej charakterystyki potworów, przytaczając opracowane na nowo swoim piórem legendy i podania, sięgając co źródeł postaci i wątków, a nawet opisując miejsca związane z potworami. Dzięki temu Księga smoków polskich łączy na swoich kartach elementy popularnonaukowe i stricte literackie, będąc jednocześnie przemyślanym kompendium wiedzy o wyobrażeniach naszych przodków i ich kulturowych źródłach oraz zajmującym czytadłem, wypełnionym opowieściami o krwiożerczych bestiach, zatrwożonych krainach, wyczekujących ratunku księżniczkach, dzielnych rycerzach i sprytnych rzemieślnikach. Całości dopełniają pełne baśniowej atmosfery ilustracje cenionego duetu rysowników Pawła Zycha i Witolda Vargasa.

Każdy rozdział składa się z krótkiego opisu bestii, jej genezy i miejsca w tradycji kulturowej – literaturze i folklorze oraz innych uwag o charakterze historycznym, etnograficznym i filologicznym. Następnie autor wciela się w postać gawędziarza i zajmująco opowiada związaną ze smokiem legendę lub legendy, aby na końcu – przyjmując z kolei rolę krajoznawcy – zajrzeć do kryjówki potwora i wspomnieć o miejscach szczególnie z nim związanych. Warto zwrócić uwagę, że na kartach Księgi smoków polskich ziemie polskie potraktowano niezwykle szeroko: obok krakowskiego Smoka Wawelskiego i warszawskiego Bazyliszka, obok opowieści z Pomorza i Wielkopolski, Karpat i Podkarpacia, odnajdziemy wizerunki gadzich stworów wywodzące się zarówno z niemieckiej tradycji Ziem Odzyskanych – Wrocławia, Sudetów czy Pojezierza Iławskiego – jak i kultury Kresów Wschodnich, gdzie na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej łączyły się w jedno podania o rodowodzie polskim, litewskim i ruskim.

piątek, 13 czerwca 2014

Latarnie na kartach

Mój fiś latarniowy jest ogólnie znany pośród przyjaciół i znajomych. Niekiedy sami robią zdjęcia latarni i podsyłają mi je ze swoich podróży. Kiedy tylko mogę i wypatrzę jakąś ciekawą latarnię - zostaje uwieczniona przez Mistrza Nikosa. 

Zastanawiałam się jednak kiedyś jakby to było cudownie gdyby mieć karty do gry z własnymi latarniami... no cóż, zawsze trzeba marzyć, potem wizualizować marzenia, a w końcu - szukać rozwiązań. Szlak amerykański  przetarty, tym razem podłączyłam się do innego zamówienia i voila! Moja najwłaśniejsza talia kart latarniowych. Ciężko było wybrać spośród wszystkich, ale trzeba było dokonać wyboru. Niektóre, choć piękne, były robione gorszym aparatem i nie uzyskają odpowiedniej rozdzielczości, niektóre trzeba by było najpierw zeskanować (a najlepiej z negatywu). Jednak te, które zostały wykonane cyfrową lustrzanką znalazły się na kartach. Prawda, że latarnie mogą być wdzięcznym obiektem?

Wśród zaprezentowanych tutaj latarni na kartach sporo jest włoskich piękności (między innymi As Pik, As Kier i As Trefl - z dodatkowym smaczkiem latarni czarsnosmoczych), chorwackich i słoweńskich, ale nie brakuje też latarni londyńskich i praskich (szczególnie piękna kolekcja latarni cmentarnych z Wyszehradu: 2 Pik, 6 Kier, Walet Trefl), ale nie można zapominać też o rodzimych: od Krakowa, przez Warszawę, Toruń aż do Gdańska i Gdyni. 

Teraz należy zbierać materiały do drugiej talii. :)

________________________________________________________

W związku z zapytaniem, uszczególniam gdzie można spotkać poszczególne latarnie: :)

As Pik, Kier, Trefl - Włochy, As Karo - Gdańsk,
2 Pik - Vysehrad, Praga, 2 Kier - Gdańsk, 2 Trefl - Włochy, 2 Karo - Londyn, Baker Street,
3 Pik - Sopot, 3 Kier - Gdynia, 3 Trefl - Lublana, Słowenia, 3 Karo - Włochy,
4  Pik - Włochy, 4 Kier - Kraków, 4 Trefl - Włochy, 4 Karo - Sopot,
5 Pik - Chorwacja, okolice Zadaru, 5 Kier - Włochy, 5 Trefl - Włochy, 5 Karo - Praga,
6 Pik - Pruszcz Gd., 6 Kier - Vysehrad, Praga, 6 Trefl - Pruszcz Gd., 6 Karo - Chorwacja,
7 Pik - Warszawa, 7 Kier - Londyn, 7 Trefl - Londyn, 7 Karo - Padwa, Włochy,
8 Pik - Gdańsk, 8 Kier - Sybenik, CHorwacja, 8 Trefl i Karo - Włochy,
9 Pik - Pruszcz Gd., 9 Kier - Warszawa, 9 Trefl - Hampton Court, 9 Karo - Włochy,
10 Pik - Pruszcz Gd., 10 Kier - Gdańsk, 10 Trefl - Kraków, 10 Karo - Lublana, Słowenia,
J Pik - Londyn, J Kier - Praga, Hradczany, J Trefl - Vysehrad, Praga, J Karo - Kraków,
Q Pik - Warszawa, Q Kier - Koszalin, Q Trefl - Sybenik, Chorwacja, Q Karo - Hampton Court,
K Pik - Toruń, K Kier - Kraków, K Trefl - wejście do jaskini Postojna, Słowenia, K karo - Gdańsk
Jokery - Praga

sobota, 8 lutego 2014

W poszukiwaniu Smoka Gender

Smoków nigdy za wiele! Bardzo przyjemna smocza karcianka, przypominająca nieco układanie domino, chociaż mogłaby się zdawać grą dla dzieci, dorosłym potrafi przynieść też sporo atrakcji, zwłaszcza przy obniżonym poziomie koncentracji (granie grubo po północy) bądź wzmożonym poziomie abstrakcji... kiedy każdy chce innemu podłożyć kartą akcji świnię... to jest smoka. :)


Pojawiły się dziesiątki tysięcy lat temu. Potężne, dysponujące magicznymi mocami atakowały swoich przeciwników olbrzymimi pazurami i często używały ostrych jak brzytwy zębów. Jednak co ważniejsze, doskonale potrafiły oceniać wszystkie zagrożenia. Zawsze znajdowały właściwy moment, żeby pozbyć się niebezpiecznych wrogów. Mowa oczywiście o smokach.


Różnokolorowe karty smoków wykłada się po kolei na środku stołu, zaczynając od dołożenia do karty srebrnego smoka (który pd pewnymi warunkami może zmienić kolor). Wyróżniamy pięć kolorów smoków: czerwony, żółty, niebieski, zielony i czarny. Karty - na początku gry każdy ma trzy na ręce i dociąga kolejną na początku swojej tury - trzeba układać tak, aby pasowały do siebie kolorami. Ten, kto połączy w jeden ciąg siedem smoków w tym samym kolorze i jednocześnie będzie miał odpowiednią kartę celu (odpowiedni kolor smoka), wygrywa. Ale uwaga, przez zagranie kart akcji można spowodować, że karty celów nagle zmienią właścicieli, można wykorzystać karty akcji aby utrudnić przeciwnikom życie bądź ułatwić swoją wygraną. A po drodze, można otrzymywać bonusy za ułożenie kilku kart pasujących kolorem.


Jest jeszcze jeden tajemniczy smok... Tęczowy Smok, ani chybi Smok Gender (chociaż gra została wydana kilka lat temu, bez konotacji społeczno-obyczajowo-politycznych). Pełni funkcję Jokera i zastępuje dowolny kolor, wliczając się do puli układanego koloru. Prawda, że piękny?


Zawartość pudełka:
  • 51 kart smoków
  • 15 kart akcji
  • 5 kart celu
  • 1 karta srebrnego smoka
  • instrukcja

niedziela, 30 grudnia 2012

Thorin – my dwarf hero

Po raz kolejny zrobiłam ten sam błąd, to znaczy najpierw obejrzałam film, potem przeczytałam książkę, ale  czy to był aż taki błąd? Niemniej jestem filmem oczarowana,


a szczególnie jego jedną postacią, mam nadzieję, że wszyscy mnie w kinie nie mieli dość, a szczególnie Panna Gronostaj, której ciągle mówiłam: “nie mogę na to patrzeć, nie mogę na to patrzeć, no przecież nie może się mu nic stać… no co za głupek jeden… żeby tak się dać podpuścić…“. Władca Pierścieni nie wywoływał aż takich emocji…


Aragornem aż tak się nie zachwycałam, Boromirem też, a Faramir, chociaż był sweet, jednak czegoś mu brakowało. No cóż, nie każdy może być Thorinem. :)


Film oglądany w jedynej słusznej konfiguracji czyli 2D + subtitles to podstawa sukcesu. Może spadające skały dawałyby ładne efekty 3D, ale film straciłby dużo ze swojego uroku.


Galadriel – Cate Blanchet, niczym elfka, dziesięć lat po Władcy Pierścieni, wygląda o wiele młodziej (niby akcja dzieje się 60 lat wcześniej, ale pytanie czy to zasługa photoshopu czy tak wspaniale się trzyma?). Gandalf został jednak troszkę “nadgryziony” zębem czasu, ale można mu to wybaczyć.


No i pojawia się nasz stary… nowy znajomy, my presiousssss :) wielbiciel zagadek. Ciężko tylko darować Bilbo, że tak ładnie się przedstawił z imienia, nazwiska i adresu. Dobre wychowanie nie zawsze popłaca. :(


A sam Bilbo? Trochę ciężko się przestawić, że dr Watson biega teraz z krasnoludami po górach, ale z Sherlockiem już się niedługo spotka (Sherlock i John… Smaug i Bilbo – urocza konfiguracja) i będą mogli sobie uciąć długą pogawędkę… :)


No i oczywiście muzyka… Howard Shore again…  i London Philharmonic Orchestra :) i totalne uzależnienie od Misty Mountains… Dzięki Pannie Gronostaj mogę się w spokoju oddawać owej mglisto-górskiej intoksykacji. Już znam ją na pamięć i zdecydowanie będzie królować w Klarze Lumii:


MISTY MOUNTAINS SONG

Far over the misty mountains cold.
To dungeons deep, and caverns old.
We must away ere break of day
To find our long forgotten gold.

The pines were roaring on the height.
The winds were moaning in the night.
The fire was red, it flaming spread.
The trees like torches blazed with light.


Jedna z moich ulubionych scen to scena pojednania. Wszystkie krasnoludzkie uprzedzenia względem hobbitów prysły – czas na prawdziwą męską przyjaźń. Aczkolwiek wstęp do tej sceny mógł wskazywać na niejedno… gdyby się nie wiedziało, można by przypuszczać, że Bilbo zaraz będzie skakał bez spadochronu… :)


No i rozważam zaopatrzenie się w książkę o filmie… pytanie czy szukać teraz czy poczekać kolejne dwa lata. A bohater kusi i kusi…. :)


A sam Thorin? Czy raczej Richard Armitage, zodiakalny lew (urodzony 22 sierpnia 1971r.) - Znany jako: John Thornton w North & South, Guy of Gisborne w filmie Robin Hood, i Lucas North w Spooks. Oraz oczywiście jako Thorin Oakenshield w Hobbicie.


 Z wyglądu przypomina trochę dorosłego Harrego Pottera, ale wolę go w innej odsłonie, bliższej Thorinowi:


 Z jegoż to powodu, z samego rana dnia następnego po filmie usiadłam i przeczytałam całego Hobbita,  nie mogąc wejść z niepewnością w nowy rok – jak się film skończy. Wprawdzie pewne zmiany nastąpiły, ale na luźnie powiązaną z książką fabułą raczej nie mogę liczyć… No cóż, teraz trzeba się uzbroić w (nie)cierpliwość i czekać na kolejne spotkanie z bohaterami za jedenaście miesięcy. :(


Współcześnie to już nie to samo…. ale pozachwycać się nadal można… :)


W ogóle współczesność i realność jest niezwykle brutalna. Uroczy słodki hobbit a blond jegomość w marynarce w prążki? Długowłosy Gandalf Szary a starszy pan w różowym szaliczku? Thorin a facet w melanżowym sweterku i skórzanej kurtce? Ahhh :( :( :(