piątek, 24 stycznia 2014

Znak Starszych Bogów - Nieznane Siły

Nieznane siły to najnowszy dodatek do gry kościanej Znak Starszych Bogów, która przenosi graczy w świat Mitów Cthulhu, (znany z prozy H.P.Lovecrafta, podręczników do RPG-ów czy gier planszowych takich jak Horror w Arkham czy Posiadłość Szaleństwa).


Teraz wszystkie gazety w Arkham o tym piszą... Wieść krąży z ust do ust, mówią o tym wszędzie! Do Muzeum sprowadzono nową kolekcję niezwykłych eksponatów...


Dodatek Nieznane siły do gry Znak Starszych Bogów pozwoli urozmaicić rozgrywkę dzięki wprowadzeniu do gry nowych Przedwiecznych i Przygód. Pojawi się również wsparcie dla graczy w postaci kolejnych Badaczy, Sprzymierzeńców, Przedmiotów i Zaklęć i dwie nowe kości!


W ramach poprawek do zasad rozgrywki z gry zniknął arkusz Wejścia, który zastąpiły cztery specjalne karty Wejścia; pojawiły się też nowe miejsca i mechanizmy, z którymi będą zmagać się gracze. Znów nieznane siły będą zsyłać klątwy na zbyt odważnych Poszukiwaczy, jednak najwytrwalsi zdobędą nagrodę...

Skoro instrukcja jest już dobrze rozeznana, podstawy opanowane, można pokusić się o więcej przedwiecznych. Król Julian miałby radochę - tylu pradawnych bogów. :)

środa, 22 stycznia 2014

Zrozumieć kota.... - przypowieść 174

Let-me-in i let-me-out - dwie skrajne kocie postawy. Oczywiście jeśli tylko na horyzoncie pojawi się wróbel, gołąb lub sikorka, kot odczuwa silną potrzebę let-mi-outową. Wypuścić trzeba już, teraz, zaraz, natychmiast, albowiem inaczej nastąpi totalny chaos i Ragnarok. Nie wypuszczenie kota na dwór skutkuje zrzuconymi doniczkami z pelargoniami, zerwanymi firankami, podrapanym dywanem, bujaniem telewizora (przypominam: płaski LCD) i wielu innych przyjemnych rzeczy. Ok, pani wstaje: otwiera drzwi, wpuszcza Jacka Frosta do domu, wypuszcza kota na dwór.

Po jakiejś minucie czy dwóch następuje faza: let-mi-in. Zaczyna się od niemego miauczenia i żałosnego wyglądu z drugiej strony szyby (wymazanej okrutnie brudnymi kocimi łapskami). Pani udaje, że nie słyszy... zaczyna się miarowe bombardowanie szyby... szukanie innej drogi ucieczki. Kocie futro w końcu zajmuje powierzchnię obu okien, dwoi się i troi. Miauczenie narasta, no dobrze... pani łaskawie wpuszcza. Mija pięć minut. Nastąpiło ocieplenie klimatu, rozpoczyna się faza let-me-out....


Ok, żartowałem z tym świeżym powietrzem. Słońce co prawda przygrzewa jak w marcu, ale to -15 stopni robi wrażenie, futro mi zamarzło. Chcesz, żeby zaczęło wypadać kłaczkami?


Moja pani chyba ogłuchła! Ta szyba chyba nie jest zbrojona ani dźwiękoszczelna? Powinienem chyba zainwestować w diamenty na końcach pazurków, chociażby Svarowskiego...


O, samolot leci... to już czwarty w tej samej godzinie... że im się trasy nie pomylą... jak oni znajdują drogę w tej przestrzeni powietrznej? A może sobie też przypnę skrzydła i będę udawał kota Frigg?


Jak to leciało? Sezamie otwórz się? Mellon? 


Let me in! Let me in! Zrobiło się chyba -25 stopni. Biało-różowo-czarna łapa mówi ci: otwórz się!


A teraz możesz mnie pocałować tam, gdzie kończy się kuweta... nigdzie się nie ruszam...

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Pułapka Tesli

Kilka dni temu zachwycałam się nową książką Andrzeja Pilipiuka, teraz zastanawiam się, która książka podoba mi się bardziej... W końcu sięgnęłam po nowy zbiór opowiadań Andrzeja Ziemiańskiego (przy okazji, za dwa tygodnie będzie nowy tom Pomnika Cesarzowej Achai). Już sam tytuł intryguje, jako iż do samego Nicola Tesli mam sentyment. Wnętrze okazało się jeszcze bardziej ciekawe.

Zacytuję tu opis z okładki: "Ziemiański jak trójkąt bermudzki po raz kolejny wciąga czytelnika w swoje historie. Bawi się jego wiedzą i niewiedzą o świecie. Dużo w tym wszystkim Wrocławia, miasta, które zdawałoby się dobrze znamy, a jednak poznajemy na nowo trzymając się śladów Autora. Tutaj czas nie ma granic i ram. Gdzieś w tle przechadza się Amy Winehouse. Lars Ericsson poszukuje partnerów w dalekiej Japonii, a Nikola Tesla próbuje walczyć o swoje patenty z Bellem i Edisonem. Prawdziwe testosteron story z intrygującą pułapką w tle.", ale to pikuś...


Opowiadania nie są jednakowe pod względem objętości, każde ma jednak swoje przesłanie, są więc i duchy i podróże w czasie (a może tylko podróże astralne? - ciekawostka dla zainteresowanych tematem) i polskie "Milczenie owiec" z IKEĄ w tle... dowiadujemy się, że fale radiowe mają istotnie wielką moc... a przyszłość jest tak zdeterminowana przez przepowiednie, na ile na to pozwolimy. Znając to co będzie, możemy postąpić zgodnie z tym co zostało przepowiedziane, albo stworzyć całkiem nową, alternatywną przyszłość... no i last, but not least, i Polska ma swojego House'a, który w dodatku wcale nie musi być lekarzem. :) Czytać, czytać, choćby do rana!

niedziela, 19 stycznia 2014

Koło Gospodyń Miejskich

Koło Gospodyń Miejskich - rozciągające się od morza aż po teren Żuław... od Gdyni, poprzez Gdańsk po Pruszcz, łączy przyjemne z pożytecznym - jest to zarówno miłe spotkanie w gronie znajomych jak i daje możliwość popracowania nad różnymi niedokończonymi, bądź dopiero co zaczętymi sprawami. Może to być biżuteria, fragmenty odzieży lub jakiś inny drobiazg. Kiedy za oknem wyje wiatr, leżą zaspy śniegu, nie ma to jak spotkać się w znajomym gronie...

  
Nowa piękna biżuteria frywolitkowa się tworzy...


 Coś przydatnego... średniowiecznego...


Na naukę przędzenia nigdy nie jest za późno... 


Miłe rozmowy, a druty same pracują... efekt widać po kilkudziesięciu minutach...


A nowy podusznik nabiera konkretniejszych kształtów... tj. kolorów...

sobota, 18 stycznia 2014

Tunika połowiecka

Przygoda połowiecka malutkimi kroczkami zaczyna się rozwijać. Dzisiaj rozwinęła się o kolejną tunikę, tym razem o nieco innym kroju, odcinaną, z zaszewkami, ale jak najbardziej full true historyczną (na podstawie wykopalisk). Jest tak cudna, że można by ją nosić zarówno ówcześnie jak i współcześnie. Wełenka delikatna i miła w dotyku - przecudne wykonanie - Morgiana. :)


wtorek, 14 stycznia 2014

Carska manierka

Z prawdziwą przyjemnością sięgnęłam po najnowszą książkę Andrzeja Pilipiuka - Carska Manierka. Jest to kolejny zbiór opowiadań - z jednej strony niezależny od pozostałych, z drugiej zaś, występują moi ulubieni bohaterowie: doktor Skórzewski i Robert Storm.


W końcu można przeczytać "czyste", przyjemne opowiadania, bez żadnych wtrętów politycznych i uświadamiających poglądy autora (może zmieniły się?), czyste opowiadania w opowiadaniach, niekiedy wiejące grozą i nieznanym.... zupełnie jakby schodziło się do piwnicy o 2:00 w nocy, w której odbywa się jakiś rytuał ku czci Pradawnych Bogów... no może przesadzam. Chociaż wiem, że to opowiadania fantastyczne, niekiedy ma się wrażenie, że Andrzej Pilipiuk uchyla rąbka tajemnicy i odsłania to, co zakazane i przekazywane w danym fachu z pokolenia na pokolenie, tylko swoim zaufanych... chociażby to byli np. grabarze... (w opowiadaniu "Na dnie  mogiły") ciary po plecach, ale przyjemne, czyta się rewelacyjnie... jak zwykle 3:00 w nocy jest wyznacznikiem mojego zaciekawienia książką.

Może Robert Storm jest troszeczkę za bardzo bondowy... wszystko wie, wszystko (prawie wszystko) wychodzi mu, zgodnie z zamierzeniem, wie do kogo się zwrócić, co i jak uzyskać, gdzie znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie... no ale dobrze, jest z pokolenia przełomu epok, jeszcze pamięta czasy komunistyczne (będąc wówczas małym dzieckiem) jak i świetnie umie odnaleźć się w po 2000-cznej rzeczywistości. Opowiadania z jego udziałem mają swój urok - na początku myślałam, że cały zbiór będzie mu poświęcony, jest jednak tylko 5 pierwszych opowiadań. 

Potem pojawia się mój ulubieniec, doktor Paweł Skórzewski... znów, przypadkiem, bądź zrządzeniem losu ocierający się o Nieznane... chociaż "Śmierć pełna tajemnic" nie stała się jego udziałem, za to otarł się o nią bardzo blisko. Opowiadanie o tym właśnie tytule jest jednym z najlepszych, jego podróż w głąb Rosji w poszukiwaniu zaginionego krewniaka jest bardzo plastycznie oddana, niemal czuje się to przejmujące zimno (za oknem, jak na zawołanie zaczął padać śnieg), o perypetiach i szaleństwie owej podróży nie wspominając. Próba rozwikłania "Tajemnicy Góry Bólu" jest ciekawa, owszem, ale nie kartkuje się już tak nerwowo kolejnych stron. A na deser, autor przedstawił nam totalnie inną wizję Polski, na skutek pewnych nieoczekiwanych zdarzeń z przeszłości. Trochę przypomina to prozę Mariusza Wollny'ego ("Krew Inków"), trochę "Autobahn nach Poznań" Andrzeja Ziemiańskiego, niemniej połączenie bardzo ciekawe...

Pewnie w tak zwanym międzyczasie ukaże się kolejny tom przygód Jakuba Wędrowycza lub Wampira... tym razem z CBA? Niemniej jednak, ja czekać będę na nowy zbiór opowiadań. Biorąc pod uwagę, że autor wydaje kilka książek rocznie, mam nadzieję, że na nowy i dobry (!) zbiór nie będę musiała czekać długo...

sobota, 11 stycznia 2014

Samouczek sushi

Cały świat zna i lubi sushi, chyba za wyjątkiem mnie... do tej pory jakoś nie było okazji żeby spróbować dalekowschodnich specjałów w jakiejś restauracji ani zrobić samemu. Produkty kusiły na półkach w różnych sklepach, ale jak nie wiadomo było co dokładnie kupić, zakupów do sushi nie robiłam. 

W końcu okazja się trafiła, a nawet przyjechała w postaci Mistrza Sushi z odpowiednimi produktami i akcesoriami. Kilka trzeba było dokupić, m.in. wodorosty nori, które wcale takie łatwe do kupienia nie były i ostatecznie objawiły się jedynie w zestawie startowym.

Teraz jednak wiem co potrzeba kupić, co uzupełnić, a co ma na następny raz. No i najważniejsze: ryyyyybaaaaa, jakby to powiedziałby Rico, w tym wydaniu pojawił się łosoś, ale po kolei....


Żeby zobaczyć takie cudeńko na tacy trzeba się sporo natrudzić...


Najpierw zgromadzić odpowiednie produkty: wodorosty nori, młody imbir, łososia, ocet ryżowy, sos sojowy, słodki sos chilli (my favourite), serek, paprykę, ogórka, avocado i wasabi. Do tego noże, deski, matę bambusową, a do picia odpowiednim napojem będzie napój aloesowy.


No i ryż... kleisty, z dodatkiem odpowiedniego akcesorium w postaci octu ryżowego, odstawiony do ostudzenia...


Najpierw możemy przygotować dodatki, ogóreczki na paseczki....


Wydrążamy avocado i paskujemy odpowiednio...


Podobnie czynimy z papryką (ku mojemu zdziwieniu obraną ze skórki) i łososiem...


Nadszedł czas na rozłożenie płatu wodorostów nori na macie bambusowej...


Smarujemy elegancko serkiem o konsystencji kremowej, zostawiając wolny pasek, na "sklejenie".


O, właśnie tak...


Następnie smarujemy paseczek pastą wasabi. Nie można z nią przesadzić, gdyż jest ostra i odpowiednio podrażnia wszelkie kubki smakowe.


Następnie nakładamy przygotowany wcześniej i przestudzony ryż. Nie za dużo, ale i nie za mało... cóż, odpowiednich proporcji trzeba się będzie nauczyć na drodze prób i błędów.


Robimy delikatne zagłębienie w ryżu i nakładamy odpowiednią porcję łososia...


Do którego dołącza ogóreczek...


.... papryka...


i avocado...


Posypujemy całość czarnym sezamem (tajemniczy składnik)...


I rozpoczyna się niezwykle ważna i trudna sztuka zawijania, za pomocą maty bambusowej.


Voila! I gotowy paseczek!


Oczywiście zbyt długie przebywanie w kuchni przyciąga wszystkich śpiochów i maruderów. Trzeba przeprowadzić kontrolę ilościową i jakościową, sprawdzić czy są przestrzegane przepisy BHP...


Pojawia się pytanie: czy jest to coś co koty lubią najbardziej czy jakieś nowomodne pomysły?
 

Całkiem zapomniałem, że nie lubię łososia.... żeby to jeszcze był śledzik czy tuńczyk... ale łosoś? A fe,  zostawię im to sushi, niech sobie same jedzą...


Wkrótce obok pierwszego paseczka pojawiają się kolejne...


...które następnie zostały przeniesione na deskę do sushi i przekrojone ostrym nożem...


Pałeczki w ruch i zabieramy pierwszy krążek...


Na talerzyku przygotowany imbir (oczyszcza kubki smakowe po zjedzeniu każdej porcji), a sushi maczamy w sosie sojowym, wedle uznania, jedno - lub dwustronnie... jeśli ktoś woli, można maczać w słodkim sosie chilli (me gusta mucho!).


A teraz... najważniejsza część: degustacja!

______________________________________________ 

wykonanie: Mistrz Sushi (Ada)
fotografia: Mistrz Nikos

niedziela, 5 stycznia 2014

Wiedźmy

Polowanie na wiedźmy czas zacząć. W oczekiwaniu na ukazanie się polskiej wersji trzeciej planszówki ze świata dysku (mającej dużo do czynienia ze Strażą Miejską i Smokami), a będąc zachwycona po pierwszej w kolejności - Ankh-Morpork, czas przyjrzeć się z bliska Wiedźmom.

Grafika, ponownie urzeka, wykonanie staranne, plansza piękna... miałabym jedynie zastrzeżenie co do ilości kart - mogłoby być więcej a i same problemy zróżnicowane bardziej. Z trudnymi problemami wcale tak łatwo nie jest sobie poradzić, zwłaszcza w początkowej fazie gry, za to łatwe stają się nieznośnie powtarzalne: O Boże... chyba zostanę akuszerką, znowu ciąża?  Gorączka... znów ktoś ma gorączkę? O, kolejna chora świnia do uleczenia... Mogły by być bardziej zróżnicowane... problemów w krainie Lancre nie brakuje. :)

Pytanie czy jest to gra wyłącznie dla pań, czy panowie mogliby sobie też trochę poczarować? No cóż, to pewnie zależy od indywidualnych upodobań, ale na jedną partyjkę można by zarzucić na siebie czarną sukienkę, spiczasty kapelusz i poczuć trochę wiatru pod miotłą... a warto. :)


Życie młodej Wiedźmy to nie bułka z masłem. Wstajesz przed wschodem słońca, a kładziesz się na długo po jego zachodzie. Wynagrodzenie? Ubezpieczenie? Zapomnij!

Nie ma czasu na myśli o emeryturze, gdy jednego dnia leczysz świnię farmera Poorchicka, a drugiego odpierasz inwazję Elfów! Ale nie trać głowy, nawet gdy sprawy ułożą się według możliwie najgorszego scenariusza. Wszak opiekuje się tobą Babcia Weatherwax, gotowa podać ci pomocną dłoń.


Świat Dysku - Wiedźmy to druga po „Świat Dysku - Ankh-Morpork” gra planszowa z fantastycznego uniwersum Świata Dysku.


Autorem obydwu gier jest Martin Wallace, jeden z najwyżej cenionych twórców gier planszowych na świecie. „Świat Dysku: Ankh-Morpork”, wydany w 2011 r.– do tej pory na świecie został sprzedany w ponad 50 tys. kopii, jest ona również jedną z najlepiej sprzedających się gier planszowych w Polsce. Gra „Świat Dysku: Wiedźmy” (tak samo jak „Świat Dysku: Ankh-Morpork”) zostanie wydana na oficjalnej licencji Sir Terry’ego Pratchetta.

Akcja gry toczy się w naznaczonej magią krainie Lancre. Gracze wcielają się w role młodych wiedźm, takich jak Tiffany Obolała czy Petulia Chrząstka, które uczą się magii podczas rozwiązywania licznych problemów, jakie wiążą się z życiem mieszkańców Świata Dysku. Młode i niedoświadczone bohaterki, subtelnie łącząc głowologię, magię (no i czasem niezbędną filiżankę herbaty), będą musiały stanąć na przekór wyzwaniom – od błahych, jak choroba świnki, aż po tak poważne, jak inwazja elfów.

Życie młodej wiedźmy w Lancre potrafi dać w kość, ale gracze będą mogli wspomagać swoje bohaterki całą gamą najciekawszych postaci ze Świata Dysku. Obok Babci Weatherwax, Niani Ogg czy Magrat Garlick, po stronie graczy stanie cała plejada bohaterów zrodzonych w wyobraźni Terry’ego Pratchetta. A gdy sprawy będą się miały na prawdę źle, a młoda wiedźma zacznie zachowywać się jak Czarna Alis, zawsze będzie mogła liczyć na wsparcie koleżanek i herbatę we wspierającym gronie. A jak wiadomo, dobra herbatka nie jest zła i potrafi zdziałać cuda.


Świat Dysku - Wiedźmy to gra przygodowa dla całych rodzin i grup przyjaciół (od 1 do 4 osób), którą można rozgrywać zarówno w wariancie rywalizacji, jak i kooperacji. W porównaniu do „Świat Dysku: Ankh-Morpork” relacje między graczami będą nieco bardziej przyjacielskie, oczywiście na tyle, na ile to możliwe w uniwersum Świata Dysku. Sam Sir Terry Pratchett, jak i jego współpracownicy z Discworld Emporium, zadbali o zgodność fabuły gry z fabułą książek ze Świata Dysku, a sama gra została pięknie zilustrowana przez Petera Dennisa.

Zawartość pudełka:
  • instrukcja
  • kartonowa plansza
  • 4 pionki Wiedźm
  • 4 kostki
  • 30 żetonów łatwych problemów
  • 17 żetonów trudnych problemów
  • kartę pomocy
  • 4 karty Wiedźm
  • żeton niewidzialności
  • żeton Ulecz chorą świnkę
  • żeton magii
  • 55 kart
  • 16 żetonów rechotu
  • 12 żetonów kryzysów
  • 12 żetonów Czarnej Alis


Świat Dysku: Wiedźmy – Sabat Czarownic to dodatek do polskiej edycji gry „Świat Dysku: Wiedźmy”.


W pudełku znajdują się modele bohaterek: Tiffany Obolałej, Dimity Hubbub, Petulii Chrzęstnej oraz Annagrammy Hawkin, wykonane z barwionej żywicy. Wyglądają na planszy znacznie lepiej niż tradycyjne pionki, rzekłabym: mrauu mrauuu.