środa, 19 listopada 2014

Zaginiona

Empik polecał, wszyscy wokół kupili i zaczęli czytać... kupiłam i ja.

Po prawie 10 latach nowa część serii "Kuzynki Kruszewskie" ponownie zachwyca czytelniczki i czytelników Andrzeja Pilipiuka. Na aukcji dzieł sztuki i starodruków spotykają się trzy niezwykłe kobiety, a każda z nich pragnie tylko jednego – kreślonej na pergaminie XIX wiecznej kopii starej mapy północnego Atlantyku. Do czego może prowadzić znajdujący się na koziej skórze plan Friesland? Nikt tak naprawdę nie wie, czy wyśniona wyspa istnieje naprawdę, a jeśli tak – jakie kryje w sobie niebezpieczeństwo. Przekonają się o tym alchemiczka Stanisława, jej kuzynka Katarzyna i tajemnicza studentka Anna, droga do prawdy będzie jednak prawdziwym wyzwaniem.


Zacznijmy od okładki: TRAGEDIA! Ja wiem, że miała współgrać z ostatnim wydaniem "Kuzynek", ale ktoś, kto projektował okładki chyba upadł na głowę. Co ma tytułowa Zaginiona do omdlewającej, cukierkowatej brunetki z okładki? Od razu odechciewa się czytać, ale twarda jestem, brnę dalej.
Po drugie, Empik zrobił mi brzydkiego psikusa. Okazało się, że 60 stron jest powtórzonych, a po owym powtórzeniu brak tych, które winny się objawić w danym miejscu. Do reklamacji! Nie będę się bawić w czekanie na nową książkę (kiedyś reklamowałam tak samo tomik opowiadań A. Pilipiuka i czekałam przeszło miesiąc), tylko zwrot pieniędzy. Nową książkę kupiłam za połowę ceny w Biedronce. O dziwo, w kąciku czytelniczym pojawił się Pilipiuk.

A teraz sama treść. Fajnie poczytać dalszą część kuzynek Kruszewskich, ale szału nie ma... nie czyta się do 3:00 w nocy. Książka składa się z dwóch opowiadań: "Zaginionej" - sam początek i pomysł bardzo fajny, ale zakończenie jakieś takie nijakie trochę... przestaje zależeć na akcji od sceny działkowej i budowania jachtu... w tym momencie zaczęło mi wisieć czy dotrą do legendarnej wyspy czy nie, Stanisława przeżyje czy nie... podobnie w "Czarnych skrzypcach" - zawiązuje się akcja, trochę napięcia, kombinacji iście alpejskich (poszukiwanie demonów skrzypcowych, mówiącego szczawiu) i rozwiązanie takie ot tak sobie, jakby nigdy nic... się nie stało. Równie dobrze można by trochę przeformować opowiadania i wrzucić je do zbioru opowiadań (które chyba najlepiej autorowi wychodzą). Początek mógłby zacząć się za czasów doktora Skórzewskiego, a wszystko zakończyłby Robert Storm, bez angażowania Kuzynek. Miłe, jesienne czytadło i tylko tyle.

PS. A z drugiej strony, po "Panu Lodowego Ogrodu" nic już nie będzie takie samo... ciężko zasłużyć na tytuł DOBREJ KSIĄŻKI. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz