poniedziałek, 8 września 2014

Wierni wrogowie

Dawno nie czytałam tak wciągającej książki... oj, kłamię aż się z uszu kurzy, czytam same wciągające książki, ale wsiąknęłam bez reszty w świat, który stworzyła Olga Gromyko. Przede mną jeszcze seria "wiedźmowa" i zapewne będzie równie miłą przyjemnością ją czytać, na razie jednak poznałam świat z legend Belorii i Wolmerii, dobre kilkaset, jeśli nie tysiąc lat wcześniej.

Czemu tak urzekła? Jestem trochę zmęczona wampirami... zarówno błyszczącymi na słońcu edwardami (niestety, albo stety, nie byłam w stanie przebrnąć) jak i bardziej klasycznymi bladolicymi i kołko-nie-odpornymi. Do wilkołaków zawsze miałam pewną słabość, a Szelena jest wręcz moim ideałem.

Dzień, w którym stateczna (w miarę) wilkołaczka Szelena (w końcu osiadła sobie przy spokojnej osadzie, hodowała kozę, kurę, jeździła konno, pracowała jako pomocnica zielarza i rozkoszowała się spokojem) postanowiła poskładać do kupy czarownika, któremu zawistni chłopi połamali chyba wszystkie kości, a na dokładkę zrzucili do głębokiego parowu - zmienił ich życie o 180 stopni i wywrócił cały świat do góry nogami. Czemu to zrobiła? Kaprys... przeczucie... wilkołacka fantazja... ghyr wie czemu. On nienawidził wilkołaków, odkąd jeden gwałtownie skrócił żywot jego ukochanej, ona nienawidziła czarowników, odkąd jeden perfidnie i paskudnie ją torturował trzymając na granicy śmierci i życia. A jednak uratowała... przygarnęła nawet upartego ucznia czarnoksiężnika, a potem było już tylko gorzej... ucieczka była szybka, drastyczna i konieczna... do trzyosobowej gromadki dołączył wkrótce niewydarzony smok, straszliwie łasy na dziewice (i nie tylko) w celach konsumpcyjnych (niekoniecznie kulinarnych) oraz półelfia sierotka z klanu elfich assasynów. Normalnie wymarzony dream team, ale może niech bohaterowie coś sami powiedzą o sobie:

"- Wprost wspaniale! - Zakręciłam pustym kuflem i odchyliłam się na oparcie krzesła. - Znalazłam się w fascynującym towarzystwie! Wygnany czarownik, który nie jest zdolny by wyczarować cokolwiek sensownego, żeby nie zemdleć na miejscu...
- To chwilowe!
- ...smok uciekający przed przerośniętymi wilkami...
- Yhy, ledwo udało mi się ciebie dogonić!
- ...niedorostek z gruźlicą...
Rest próbował zaoponować, ale pechowo dostał ataku kaszlu.
- ...i... - Spojrzałam na Virrę, która kuliła się w przerażony kłębek - ...dziecko!
Mała poweselała. Jako jedyna z zebranych.
- I wilkołak z paskudnym charakterem - dokończył Mrok wyczerpującą charakterystykę naszej drużyny.
- Ona nie jest zwykłym wilkołakiem - westchnął Weres, w ostatniej chwili przytrzymując dłonią kufel, który akurat dotarł do brzegu stołu. - Sprawa wygląda znacznie gorzej...
- To znaczy?
- Ona jest kobietą - wyjaśnił czarownik grobowym głosem. - A tego nie uleczysz żadnym eliksirem."

Nie chcę zdradzać treści. Jednak jest cała masa przygód (aż się prosi stworzenie planszówki na podstawie powieści - ale to taki offtop i zboczenie zawodowe), w których to bohaterowie muszą się wykazać niemałym sprytem, odwagą, siłą, a przede wszystkim troszkę sobie zaufać... i nie pożądać wątroby smoka swego towarzyszącego albo chcieć wsadzić srebrny nóż swej wilkołaczej towarzyszce pod żebra. 

Urzekły mnie kelpie - magiczne konie mieszkające w strumieniach, które sprytnie udało się schwytać i które to z niejednej kabały uratowały życie swoich jeźdźców i darkan - idealny miecz, pokrywający się bluszczowym wzorem, jeśli w pobliżu pojawiła się pomroka. 

Rasy, z którymi można było się zetknąć (a najgorzej zebrać zusammen do kupy) to ludzie, elfy, krasnoludy, driady i trolle - czyli klasyka. Nie wiadomo co się kryje w niebiesiech, ale pod spodem kręcą się mrakobiesy. I lepiej do nich nie trafić!

Książka urzeka humorem... szczególnie kiedy wszyscy członkowie niechcący powstałej drużyny wzajemnie sobie docinają i dogryzają, cóż, jak to wierni wrogowie. Zawsze można liczyć na "miłe" słowo i kawałek stali, tudzież zaklęcie. 

Wrogowie naszych wrogów niekoniecznie są naszymi przyjaciółmi. Lepiej już znany mag, który nabrał trochę ciała i poskładał się do kupy i wyjąca do księżyca wilkołaczka niż czarodzieje renegaci i ghyr wie jak paskudne efekty ich zabawy w tworzenie nowych gatunków. Taki bazyliszek przy nich to pikuś, po zamienieniu czterech krasnoludów w kamień okrutnie się męczy, a łuski odpadają mu całymi płatami. Mam tylko małą nadzieję, że autorka postanowi napisać drugi tom, a jakiś miły tłumacz szybko przetłumaczyć, bo nie chciałabym się rozstawać na długo z bohaterami książki...



"Nie zawsze jest tak, że ucieszą cię kłopoty wroga. A ucieczka przed problemami hen na kraniec ludzkich ziem bynajmniej nie gwarantuje świętego spokoju. Ba, obrażanie się na cały świat nie oznacza, że masz stać z boku i patrzeć, jak ktoś usiłuje go podbić tudzież godzić się na plany dotyczące bezpośrednio twojej cennej skóry.

Zdarza się, że grupa przypadkowych osób wbrew woli wciągnięta w wydarzenia, o których nie wiedzą prawie nic może zdziałać więcej niż cały konwent arcymagów, który w praktyce wcale nie jest aż tak wszechmocny i wszystkowiedzący. A może nawet występuje w nie do końca słusznej sprawie...

Czasami wir przygody w jednej chwili burzy z trudem zbudowaną codzienność i ciska cię na drugi kraniec świata bez żadnej gwarancji na powrót, a nawet zachowanie życia."

1 komentarz:

  1. Uwielbiam Gromyko, seria 'wiedźmowa' jest genialna. Nie mogę się doczekać jak dopadnę tą książkę w swoje łapki :)

    OdpowiedzUsuń