poniedziałek, 22 września 2014

Stepy Pomorskie

Stepy Pomorskie... jakże się cieszę, że w końcu trafiłam! I nie wyobrażam sobie tu nie wrócić! Jednak, jak wszystko co dobre, szybko się skończyły... weekend minął fiuuuuu...  i już go nie ma (chociaż w trakcie mieliśmy wrażenie opóźnienia czasowego, tak przynajmniej było dwie godziny wcześniej niż nam się wydawało), ale za to Mistrz Nikos miał okazję porobić kilku... set zdjęć, w tym konkursowych (o tym jednak w osobnym poście, na razie trzeba podjąć ostateczną decyzję co do żywej reklamy i posłać na konkurs). 

Kto nie był, niech bardzo żałuje i na grochu klęczy, gdyż było przezacnie... ja mogę klęczeć za wszystkie stepy poprzednie, na które nie udało mi się dotrzeć. :( Pokłady wyjebolitu chyba się wyczerpały, gdyż zaangażowanie było spore, w warsztaty tkackie, naalbindingowe, warsztaty produkcji małych fibulek, o jeździe konnej nie wspomnę i manewrach... 

Te z kolei były nieco urazowe i skończyły się jazdą Wilusia do lęborskiego szpitala. Zero rentgena, zero nastawiania nosa, smarować maścią i za 3 tygodnie do ponownego połamania i nastawienia. Genialnie! Niemniej delikwent żyje! To co zobaczył Mistrz Nikos przedstawiam poniżej:


Piękne słoneczko nastrajało optymistycznie na cały dzień...


Chociaż niektórzy dotarli w środku nocy rano byli gotowi na wszelkie warsztaty...


Artystyczne zakładanie chusty o poranku...


 Mała prezentacja najpiękniejszego noża...


Każdy jest piękny, każdy idealny w swoim rodzaju... zostałam szczęśliwym posiadaczem noża o rękojeści z jałowca (piąty od lewej).


Jak zwykle mogłam się trochę pozajmować moją westfalską poduszką. Portret byłby idealny, ale Malina wtrąciła swój ogon :)


Warsztaty naalbindingowe też szły pełną parą...


Dla każdego coś miłego, można było przysiąść do krosna...


Chciałam zrobić porównywalne zdjęcie, ale modelka nie chciała pozować, a i model był zanadto żywotny, niemniej jednak widać po Kacperku jak czas szybko mija...


No i oczywiście... koniki!!!


 Można się rozmarzyć jak Kamil, oj można...


... i oczywiście popróbować swoich sił...


Całkiem niechcący osiągnęłam trójkolorowe zestawienie, w siodłach: Połowiec i Japonki...


Kiedy babki zachwycają się nożami... panowie przechodzą od razu na większy kaliber...


A oto i sam Mistrz Nietoperz podczas pracy...


W sile trzech osób, ale byli też przedstawiciele  Japonii...



I panie łuczniczki...


 W ramach obiadu szykował się pyszny krupnik z nie-historycznymi marchewkami :)


Przygotowanie posiłku wymaga wielkiego sprytu i czujności...


Bo nigdy nie wiadomo kiedy Precel zarekwiruje patelnię... (podczas obiadu i sesji zdjęciowej nie ucierpiał żaden jamnik... chyba że z przejedzenia).


Była i też chwila "grozy" i rajd do szpitala z wypadkowym delikwentem... złamany nos urodzie nie zaszkodził... :)


 Przy okazji powstało kilka innych portretów... a nóż widelec avatar na mordoksiążce trzeba zmienić...


Ja na Ciebie z szablą...


 a Ty na mnie z łukiem...


a tu konie zasypiają...


Lans fotka extreme: w strojach, z bronią, na koniach...


Rękawica mocy, + 10 do lansu...


Lord Dachshund rusza do boju...


Giń!


A tym czasem Mistrz Nietoperz prowadził  "Warsztaty Małuch Fibulek", chętnych było wiele, jednak z racji późnej pory tylko Asia i Karolina wykonały swoje zapinki, reszta z zachwytem obserwowała...


 tu zagiąć, tam przyklepać, tu zawinąć i gotowe...



Na Grunwaldzie ominęło mnie kilka zachodów słońca, dlatego polowałam na stepowy. Pomarańczowo-czerwone słońce na tle nadciągających mgieł...


A w niedzielę niestety koniec tego dobrego... po deszczu nadeszło słońce... po spakowaniu się i przebraniu można było sobie pozwolić na mały chillout...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz