sobota, 12 października 2013

Miejska gra jesienna

Zasadniczo nie lubię jesieni - od średnio nie lubię do nie cierpię... ale zdarzają się chwile, kiedy mogę przystanąć, zwłaszcza z Mistrzem Nikosem w ręce i zadumać się nad pięknymi jesiennymi kolorami. 


Podczas gry miejskiej, w której miałam okazję brać udział, oprócz wypełniania zadań - poszukiwania odpowiedzi, rozwiązywania zagadek i zbierania autografów kontrolnych (nie mówiąc o żetonach wynagrodzenia) były też malutkie chwilki przeznaczone tylko dla Mistrza Nikosa.


W oczekiwaniu na rozpoczęcie całego przedsięwzięcia można było podziwiać piękny Ratusz Starego Miasta w jesiennym słońcu. W połowie - widoczny zegar słoneczny.


No i oczywiście Pan Neptun, jeszcze tryskający energią, ale już nie wodą. Powoli szykuje się na nadejście zimy. Wprawdzie nie tak okazały jak jego kuzyn w Bolonii, ale nasz, najwłaśniejszy...


dla porównania fragment Fontanny Neptuna w Bolonii...


Jedno  z zadań polegało na znalezieniu właściwej kłódki po nieszczęśliwej miłości... kłódek na Moście Miłości bez liku (coraz popularniejsza zabawa polegająca na ich zawieszaniu, na przykładzie zachodniej Europy)...


...ale dla chcącego nic trudnego! Po kilku minutach otworzyliśmy kluczem tę właściwą!


Zrobienie zdjęć nagich kobiet... hmmm zadanie problematyczne... aczkolwiek niechcący udało mi się odnaleźć jedną drewnianą pannę, o której sami organizatorzy nie mieli pojęcia, punkt zaliczony! :)


Rzygacze, to to, co oprócz latarni i kamiennych lwów smoki lubią najbardziej. Powinnam zacząć zbierać więcej zdjęć rzygaczy - tutaj: taki Fenrirowy bodajże na ulicy Szerokiej i wyjątkowo smoczy na Zbrojowni.


Cudeńko winne na ulicy Piwnej...


I podobne - studium w czerwieni, w drodze do kościoła św. Józefa, kiedyś mającego dodatkowych patronów: Eliasza i Elizeusza.


Król Jan III Sobieski wydaje się wyruszać na wojnę nie z Turkami, a nadchodzącą jesienią, wyciągającą ku niemu macki niczym cthulhu... Oj, za dużo dziwnych rzeczy ostatnio czytam...


Jaka zagadka kryje się we włazie do kanalizacji deszczowej? Taka, która zajęła nam prawie dwadzieścia minut... ale było warto odkryć tę tajemnicę.


Przechodziło się tamtędy setki razy, ale nigdy nie zwracało uwagi na szczegóły. A tymczasem zwieńczenie łuków Zielonej Bramy od strony Motławy są przepiękne, pełne aniołów i jednorożców, obok uzbrojonego w miecz orła i orła w koronie, nie mówiąc o lwich pyskach... Gdyby wisiały na drzwiach, można by je uznać za piękne antaby.


Poszukiwałam zestawu herbów: Polski, Prus i Gdańska, tylko odnalazłam nie na tej bramie wodnej co trzeba... brakowało trzymaczy i dodatkowych elementów.


Jedno z szalonych zadań: wciąganie przechodniów do sesji zdjęciowej. Samemu trzeba było być przebranym za kowbojów, piratów, Indian... możliwości było bez liku...


Układanie mapy miasta z dwustronnych fragmentów, które co chwila zwiewał wiatr nie należało do najłatwiejszych... za to odszyfrowywanie tajnego kodu godne było agenta J-23...


I zadanie, które z pozoru było łatwe, ale nastręczyło niespodziewanych trudności: dolarowe puzzle, rozmiarów olbrzymich kafli podłogowych - w ciągu 8 minut ciężko było ułożyć.


Jedno co mogę stwierdzić na pewno - z racji braku możliwości uczestnictwa w zajęciach z Gedanistyki (nie zebrała się odpowiednia ilość osób żeby otworzyć studia podyplomowe więc odsunięto je na czas przyszły nieokreślony) - postanowiłam zagłębić się w historii, kulturze i architekturze miasta na własną rękę. Przyda się na kolejną grę miejską, może jakiś RPG w gdańskich realiach? Może w końcu otworzą studia, albo będę miała okazję oprowadzać jakąś prywatną wycieczkę. Każdy powód jest dobry. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz