wtorek, 1 lipca 2014

Cedynia

Cedynia - moje drugie marzenia po Grunwaldzie... :) z Grunwaldem po czterech latach "po właściwej stronie płotu" już się trochę oswoiłam, ale wyjazd na inscenizację bitwy pomiędzy Czciborem a margrabią Hodonem był naprawdę "wow", tym bardziej, że znów można było jeszcze bardziej cofnąć się w czasie... aż do X wieku, powtórnie w strojach połowieckich. 
Dzięki wspaniałej ekipie, a szczególnie Dominice, która zechciała mnie na Cedynię zabrać, był to wspaniały czas... pomijając niezwykle złośliwe komary... ale to była ta ukryta opcja niemiecka... w końcu do granicy miały około 3 kilometrów.


Z racji rozłożonych kramów nie mogłam ozdjęciować całej mozaiki, ale i tak była imponująca, piękna i ogromna...


Chwila relaksu po przyjeździe... gdzie by tu założyć ognisko socjalne?


Największa miłośniczka koników, Kasia... która gotowa była z nimi spędzać całe dnie...


Z tego naczynia można skutecznie ugasić pragnienie...


Podwaliny pod ognisko zostały uczynione... trzeba było jedynie mieć w pamięci niewybuchy z czasów ostatniej wojny i nie kopać za głęboko...


Zjadłbym sobie taaaaaaaką rybę... ewentualnie kawałek boczku z rusztu?


Kto śpi do późna, temu krasnoludki znaki magiczne malują...


A tymczasem u sąsiadów... powoli otwiera się kram...


Nasz dzielny drwal z ranami ciętymi dłoni... jest żywym dowodem, że od siekiery się nie umiera, a w szpitalu nie zawsze potrafią założyć zgrabne szwy...


Każdy czas jest dobry na naalbinding... :)


Wśród szarości, beżów i zgniłych zieleni ukazała się postać w czerwieni, jedyny, oprócz nas, akcent życia w obozie...


Znajomi rzemieślnicy...



Prawda, że troszkę kolorowiej?


O tak, kozi ser był stanowczo bardzo dobry!


Chwilka przerwy, kiedy wszyscy zapisywali się na konne przejażdżki...


I na drugim końcu Polski można spotkać krajana...


Zaprezentować się z jesiotrową tarczą - bezcenne... :)


Zdążyć do obozu przed deszczem?


Pstryku Pstryk i największa tarczę mam ja! :)


Spotkanie klubu prządek... (przy okazji york okazał się psem wybitnie historycznym)


przygotowania do manewrów przedbitewnych w toku...


druga strona mocy również przygotowana...


odkryciem Cedyni i hitem sezonu były grillowane mrożone kopytka (Uber) i grillowany korzeń pietruszki (ja). Kiedy głód przyciśnie a Biedronka daleko można pójść na różne ustępstwa...


A na koniec gorąca herbatka...


Jak słusznie zauważył Blondi, las ciekawie się układał... po jednej stronie sosny, po drugiej brzozy...


Niesamowite ognisko... z perspektywy trybu nocnego... w końcu to Noc Kupały... i wiele może się zdarzyć :)


Wpierw jednak słowiańska ceremonia zaślubin, ze swatami i wszystkimi obrzędami... niestety jest to jedyne zdjęcie jakie udało mi się zrobić... pora zmierzchu nie jest moją ulubioną fotograficzną porą dnia... :(


naturalne barwienie tkanin... kunszt i poezja. :)


Turyści już się zebrali, czas się zaprezentować, zwłaszcza, że przed nami pokazy konne...


Pochód wszystkich odtwórców.... którzy później stanęli po dwóch stronach "konfliktu"...


wyjątkowo malowniczy Uber... :)


a to moje ukochane zdjęcie... gdyby jeszcze turyści nie psuli Feng shui...


czas zejść z pola... lekkozbrojny i łucznik (uzbrojony w połowiecką szablę) w akcji!


Niekończąca się kolejka dzieci czekała na możliwość przejażdżki...


Czcibor i Hodon w jednym stali domu... to jest obozie... :)


Mieszkowi nie przeczuwali najazdu...


Najgroźniejszym orężem okazała się być kapusta... wystrzeliwana z katapult i bardzo często trafiająca do celu...


No i margrabia pokonany....


Pokazy przeróżnych formacji, w tym otoczenia dowódców (moje uznanie dla koni, które wydawały się w ogóle nie zestresowane takim napierającym tłumem) były niesamowite...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz