niedziela, 18 sierpnia 2013

Pornowęże nad Słupią

Ahhh, co to był za weekend. Głęboko w lesie, gdzie nie docierają fale cywilizacji (bez zasięgu komórek świat staje się piękniejszy), w szacownym gronie Pocztu Jaśmina można było polować na pornowęże - gatunek endemiczny znad Słupii. Występuje wespół z omułkami, jaszczurkami i żółto-czerwonymi gąsienicami, aczkolwiek, jak przykład niesie (nie mój na szczęście), nie wszystko nadaje się do jedzenia i często jedzenie mści się w zaświatach.

Atrakcji nie brakowało, począwszy od zawiśnięcia samochodem na mostku - Wiluś był gotów ruszyć z pomocą, ale  dzielna ekipa pojazdu Karczmarki i okoliczni grzybiarze stanęli na wysokości zadania i przenieśli pojazd na bezpieczną, acz błotnistą drogę - poprzez burdy w karczmie z użyciem ciężkich sprzętów kuchennych i nie tylko (stłuczona ceramika znalazła nowe zastosowanie), palowanie rozbójnika grożącego obsraniem drewnianego przybytku sztuki kulinarnej po przynamiotowe amfiteatralne atrakcje na wolnym powietrzu. Nad jeziorem rozegrał się konkurs Miss Mokrego Giezła, niestety byliśmy w tym czasie zajęci z Mistrzem Nikosem wyjadaniem pysznego bobu i dokumentowaniem sztuki pudełkowej.

Nasz wędrowny bard / trubadur / żongler umilał nam czas grą i śpiewem w językach wielu: polskim, rosyjskim, niemieckim, szwedzkim, starookcytańskim... zarówno za dnia jasnego jak i ciemną nocą, przy blasku ognia.

Przy dwóch tak wspaniałych karczmarkach i daniach godnych najwyższych stołów, z głodu nikt umrzeć nie zdołał. Kogo z nami nie było, niechaj żałuje!




Dobra dratwa, trochę brzozowych wiatrołomów i po chwili....


powstaje pomysł na małe arcydzieło w wersji pudełkowej....


Cały warsztat na kuchennym blacie... Przepiękne korowe pudełeczka made by Dominika.



Absolutnym hitem karczmy stały się podpłomyki, znikały równie szybko jak się wypiekały...


Praca w karczmie nigdy się nie kończy, twarożek już gotowy, czas zabrać się za przygotowanie porządnej jajecznicy z kiełbaską i cebulką...



Przymknijmy oko na marchewkę. medievalnej już nie dostaniemy...



Zupę szczawiową jadłam tylko raz w  życiu i nie była zbyt dobra, ta, wykonana przez wspaniałe karczmarki, na wolnym powietrzu, w lesie była wręcz przepyszna...



Pomoc przy krojeniu mile widziana.... szczawiu ci u nas było dostatek...


Pornowęże (Poume d'oranges) - rarytas jakich mało... 


Zupa szczawiowa po pierwszym nawiedzeniu przez głodomorów... odgrzana - jeszcze lepsza...



Kasza już gotowa, odpoczywa na boku, bób się gotuje (zaiste smażony bób na maśle z boczkiem, cebulką i szczypiorkiem to boski wynalazek i należy się Morgianie korona) oraz ostatni kociołek z wieprzowiną w pomarańczach.... głodni z pewnością nie byliśmy...


Przyprawy naturalne, cały czas świeże, w miłym dla oka otoczeniu kwietnym...


Nawet bez dodatkowej opłaty wędrowny trubadur / żongler umilał nam czas grą i pieśnią...


Od razu inaczej się pracowało...


Muzyka była zaraźliwa, bardzo zaraźliwa...


I tak z dnia na dzień muzyków było coraz więcej...





Podejmowano próby gry na różnych instrumentach...



W tak zwanym międzyczasie można się było zająć np. haftem medievalnego podusznika...



Podziwiać cudowne księgi traktujące o strojach, haftach i wielu innych rzeczach...


Był czas na męskie rozmowy...


i wykańczanie strojów na nadchodzące okazje...


Niektórzy próbowali nawet zrobić cebulowe perpetum mobile... żonglerka to trudna sztuka...


Bywali też nieproszeni goście, którzy z uporem powracali w okolice paleniska...


Jaszczurki bardzo się oswoiły...


Jak tu ich nie kochać...?




Podróż 10-godzinna w siodle - można tylko podziwiać....


Nie wszyscy się z wszystkimi zgadzali...



W ruch szły też cięższe argumenty... a i kronikarz musiał salwować się ucieczką na bezpieczną odległość...


I rada na przyszłość: nigdy nie wchodź pomiędzy dwie skłócone kobiety... może dojść do uszczerbku zdrowia i ceramiki...



A nad nami dumnie powiewał sztandar Pocztu... inne zdjęcia nie zostaną opublikowane ze względu na drastyczną treść. :)

2 komentarze:

  1. Zazdroszczę takiego weekendu poza cywilizacją :-) A na widok szczawiowej gotowanej na świeżym powietrzu aż ślinka cieknie ;-) Nie zazdroszczę tylko tych nieproszonych gości :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Fiu, fiu, fiuuu! No ślicznie, tylku grajków! Szkoda, że Gończa taka nieumuzykalniona. A szczawiówka to moja ukochana zupka. Number one!

    OdpowiedzUsuń