niedziela, 11 maja 2014

Czersk - Połowcy w gościnie u Konrada Mazowieckiego

W końcu nadszedł długo oczekiwany wyjazd do Czerska (tego hen za Warszawą, a nie w pobliskiej okolicy) na VI Turniej na zamku księcia Konrada Mazowieckiego pod nazwą "Poselstwo" - datowanie: 1240 r. Sam pobyt cudowny, jednak posiadał dwa mankamenty: daleka droga i za krótki pobyt, bo praktycznie zaledwie dwudniowy, od popołudnia piątkowego (kiedy to udało się przebić przez Warszawę, a zwłaszcza późniejszą Kalwarię), do popołudnia niedzielnego. Mało!!!

Pogoda była dla nas łaskawa, nieco pokropiło w nocy i spadł krótki przelotny deszczyk w sobotni poranek, na tym byłby koniec. Chmury utrzymywały się, ale dzikich deszczy i burz nie uświadczyło się - dopiero w drodze powrotnej do Trójmiasta. Turyści też dopisali, przez bramę zamku napływał nieustający tłum... mam wrażenie, że w niedzielę nawet nieco większy. Miałam też okazję (z racji nie tak dalekiej odległości od stolicy spotkać się przy tej okazji z serdeczną koleżanką, z którą już kilka lat okazja się nie składała uwidzieć)!

Była to też okazja założyć i zaprezentować się w stroju połowieckim made by Morgiana (przecudny kaftan, tuniki, spodnie), Rosamar (kapelusz i torba) + buty made by Lotgar. Zupełnie inny klimat niż dotychczasowe stroje XV-stkowe... ale muszę przyznać całkiem przyjemne. Z racji, że i tak trzymaliśmy się całą grupą stożkowo-saxonową, efekt widoczny był.

Ponieważ byliśmy (chwilowo) "osiadłymi koczownikami połowieckimi w spieszonym obozie rycerskim" (konie były owszem, ale w sąsiednim hufcu) często następowały pomyłki, a zwłaszcza kiedy objęliśmy wartę. Hufiec mazowiecki, nasz wygląd? Ekhmmm... daleki od zachodnioeuropejskiego... więc każdy, kto szukał naszego hufca, patrząc na wartowników, machał ręką i szedł dalej. No cóż... bycie V kolumną księcia Konrada było całkiem przyjemne. :) dobry to pan... roztoczył swe opiekuńcze skrzydła, byśmy się mogli schronić w jego włościach przed nawałą mongolską...

Jako iż karawana nasza kupiecka więc i swój kram na zamku wystawiliśmy z wszelakimi dobrami, cieszył się zainteresowaniem zarówno turystów (którzy przebudzili się bardziej w niedzielę) jak i swojaków. Nieopodal toczyły się walki konne i piesze, zapasy... koncerty (przy okazji trzeba było pojechać aż do Czerska żeby posłuchać swoich krajan - polecam grupę Radnyna!). W czasie naszej warty w obozie odbywał się bohurt i bitwa... Mistrz Nikos nie miał więc okazji zaobserwowania jej, ale i czas niedobry dla zdjęć to był, kiedy po zachodzie słońca już za mało światła, a jeszcze demon fleszowy nie zadziała. Ale co Mistrz zobaczył, sam chętnie zaprezentuje: Voila!


Lustereczko z brązu, powiedz przecie...

 
 
 

Chwila dla urody... makijaż współczesny surowo zabroniony, ale kto by go chciał, jeśli makijaż historyczny daje takie niesamowite efekty?
 

Cztery Połowczanki, a każda ma nieco inny styl, krój i wykończenia... w oparciu o różne znaleziska...
razem: świetny klimat. :)
 

a tymczasem w Europie...


Sprawdzanie łuku i strzał... czyżby w perspektywie był konkurs łuczniczy? :)


Scenki rodzajowe przed namiotem...
każda pora jest dobra na przędzenie...


Czapka miodzio, zdobiona piękną krajką... a do tego znacznie ułatwiała orientację w terenie, jeśli wzięło się azymut na połyskującą czerwień...


Panowie rycerze zachodni... (w odróżnieniu od nas), Hufiec Mazowiecki, tuż przed wyruszeniem na otwarcie turnieju...


Połowieccy kupcy ruszają na kramy ze swym towarem...


Może skuszą Rusinkę swymi towarami?


Poszczególne hufce wywoływane były i witane na Turnieju...


Moje poduszniki przejechały się do Czerska i z powrotem
i zaprezentowały na kramie...


A oto i nasz kram... wełen ci wszelakich dostatek, w formie włóczek jak i produktów gotowych...


Obstawa na ławeczce...


Zająć się naalem czy dokończyć tunikę? Oto jest pytanie...


W takim pięknym słoneczku malowniczo
przędło się na wrzecionie...


Katarski jeniec kontempluje w pobliżu koszy pełnych półproduktów do potraw rozmaitych...


Komu hełm? Komu? Bo idę do domu...


Nasza mała - niemała grupka zainstalowała się ze stoiskiem na prawo zaraz po przekroczeniu głównej bramy...


A tymczasem nieopodal rozgrywały się
turnieje piesze i konne...


Co niektórzy udzielali nawet wywiadów - właściwa Połowczanka na właściwym miejscu  :) chociaż do tej pory jeszcze nie udało się owego wywiadu namierzyć. Do tego wszelkich fotoreporterów i amatorów-turystów bez liku...

 

Na zamku można było się zaprezentować w pełnej krasie i kohlowym make-upie, full true historycznym...


Heretyk katarski z naszej kompanii osiągnął najlepsze rezultaty grą i śpiewem turystów zabawiając a i nam samym przyjemnie czas umilając...


"Ragnar" nie protestował tylko ładnie dał się wbić. W końcu na bohurcie trzeba się odpowiednio pokazać...


Opancerzenie bywało niekiedy nieco zaskakujące... aczkolwiek hełm ciekawy...


Wizyta w zaprzyjaźnionej jurcie, u gościnnego właściciela w Hufcu Wschodnim... po której to, każdy, niczym zombie powtarzał: ja chcę jurtę!!!


Wspomnienie uczty na zamku: wędzone rybki, pod którymi ukrywają się dziki... zasadniczo Dominikowy kufel służył do picia...


Zbrodzień winny kradzieży sztandaru winien ponieść karę... na początku było mu nieco do śmiechu...


Tymczasem warta została potrojona... nie wiadomo czy kompani nie będą chcieli odbić swego...


Jak mawiają starożytni Słowianie... śmierć przez załaskotanie bywa bardzo zabawna... jakaś kara musi być...


W czasie pomiędzy torturami warto złapać choć kilka promyków słońca...


A tymczasem naczalstwo obu hufców naradza się co z tym fantem zrobić...


Na targowisku połowiecki żongler w jedwabnej tunice z trzema cebulami, które całkiem zgrabnie w powietrzu śmigały...


Międzynarodowe spotkanie: seldżucko-rusko-połowieckie...


Na targowisku pojawili się też Prusowie...

 

Zderzenie Wschodu z Zachodem obyło się bez konfliktów :)


2 komentarze:

  1. Mylenie przeciwnika tak nam się udawało, że na warcie nawet broń była nam zbędna :> Ostatecznie zawsze mogliśmy podciąć nogi wchodzącym. A jutra przezacna. Ja chcę jurtę!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mała rada na przyszłość - do Czerska nie jedzie się przez Kalwarię! też to kiedyś przerabiałam, ale potem mieszkałam na Pradze i okazało się, że jadąc wschodnią stroną Wisły na żadnego korka nie ma :D mostem trzeba przejecheć już za Kalwarią i w zasadzie już się jest namiejscu :)
    a pozatym strasznie zazdroszczę, nie mogłam się wyrwać, bo pracowałam w weekend :( (a nawet miałam już bilety)

    OdpowiedzUsuń