Robiąc porządki w szafce pełnej różniastości, natrafiłam na słoik pełen aniołów. W zasadzie był to słój, a aniołów było kilkanaście. Już prawie zapomniałam, że tam są. Zrobiłam je w czasie kiedy tradycyjne szkło witrażowe było (przynajmniej dla mnie) towarem deficytowym i luksusowym. Kupowało się więc tradycyjne szkło, odpowiednie farbki, ewentualnie złotą konturówkę i brokat i kombinowało z upiększaniem.
Aniołki nie są duże, ale na swój sposób urocze, osiągnęły magiczną liczbę siedmiu lat, a mimo to całkiem dobrze się trzymają. Postanowiłam dać im chwilę oddechu w promieniach zachodzącego słońca. Leon, zaaferowany, obserwował je z niskości balkonowych kafelków. Wyglądały jak nieco większe, kolorowe ważki, które chciały się przyjrzeć mieszkańcom bloków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz