Grunwald, oprócz obozingu to też kraming, a jak wiadomo na kramach można dostać różnego rodzaju cudeńka, które są bardzo potrzebne, średnio potrzebne, jeszcze nie tak bardzo potrzebne, ale pewnie niedługo się przydadzą, a czasami też zdarza się okazja roku...
Na początku był mosiężny rysik, a później wypatrzyłam małe, eleganckie tabliczki woskowe. Po kolejnym powrocie do pana wypatrzyłam guziki na przyszłościowy kaptur króliczkowy i klamrę do obecnego. Nieopodal znalazły się szpilki (było ich więcej, ale skrzaty po Grunwaldzie kilka tradycyjnie pochowały), kościany przebijak do robienia dziur (kościana igła chwilowo zaginęła ze szpileczkami, ale skrzaty już dostały pouczenie), no i lucetka... zawsze to lepiej mieć dwie niż jedną... przynajmniej produkcja sznureczków może wzrosnąć, bez potrzeby zdejmowania aktualnego...
Nie powiem, że kaletkę wyśniłam, ale kiedy przyszłam do Miśka i jego kramu, wiedziałam, że dokładnie tę chcę kupić, idealna w kolorze i wzorze, i nawet dość pojemna, w stosunku do poprzedniej...
Jedno ze stoisk było złeee, naprawdę złeeeee, albowiem było pełne książek... Wydawnictwo Bellona miała dość duży wybór ciekawostek. Książki wydane w tym roku po cenach bieżących, wydane wcześniej... uwaga uwaga... nawet tylko po 5 zł! No cóż... kilkakrotnie stoisko odwiedzałam, i za każdym razem coś nowego wpadało do koszyka (nieopodal kram z wiklinami). Zima zapewne będzie długa i mroźna, więc będę mogła się zaczytywać medievalnie... coś o rycerzach i zamkach, krucjatach, miłości staropolskiej, małżeństwach królewskich, a nawet dzieje tortur, z czego się bardzo cieszę... Wiem, dziwna jestem. :)
Przybyły kolejne naczynia do mojej ciapkowanej kolekcji, zieleń z pomarańczowymi plamkami, nowe wzory i kształty, i oczywiście zaraz zostały użytkowane. Ceny bardzo przystępne, sprzedawcy bardzo mili, nic tylko kupować. :)
Wprawdzie tylko dwa naczynia, ale jakiś początek jest - nieszkliwione, datowanie X - XIII wiek, to tak na przyszłość się przydadzą...
Zielony puchar z wężem chodził za mną od trzech lat, ale w końcu w ostatnich dniach tegorocznego Grunwaldu go zakupiłam. Uczta była podeszczowa - więc już go nie wyciągałam, będę musiała pomyśleć o transportowaniu w przyszłym roku. Srebrzona łyżka (po 4 nawrotce do kramu z mosiężnymi cudeńkami) i kielich od Brody - chyba nie do picia, ale jest dobry do przechowywania małych artefaktów, które lubią się gubić...
Wełny i koszyków nigdy nie odmawiam... :) Koszyków było kilka, ale część jest w innym miejscu - tym razem oprócz grzecznych uładzonych, są też nieokorowane, bardzo poręczne kosze wiklinowe. Pan sprzedawca nie chciał uwierzyć mi i Emi, że koszyki potrafią puszczać bazie, co mi się w tym roku zdarzyło, niestety nie udokumentowałam, a i koszyk poszedł w świat, zobaczymy co z tymi. Wełniane kłębki od Łobosa - jeszcze nie wiem co z nimi zrobię... Leon się wprawdzie przymierzał do rozwikłania tego problemu, ale będę musiała odmówić kotu przyjemności...
Oj tak, łupy grunwaldzkie są zawsze zacne, tylko potem ruina i bankructwo :>
OdpowiedzUsuń