niedziela, 25 sierpnia 2013

Mgły nad Słupskiem

Po tygodniu osiągnęłam lekkie deja vu podróżując taką samą trasą w kierunku Słupska (taką samą, ale nie identyczną, gdyż aby ominąć korki udałyśmy się z Ritą trasą alternatywną, za to niezwykle malowniczą. Niestety, nie dało się jednocześnie prowadzić samochodu i robić zdjęć, ale podróż w promieniach zachodzącego słońca przez niesamowity portal splątanych ze sobą koron drzew robi wrażenie... ahh rozmarzyłam się).


Tematem przewodnim było oblężenie Słupska (w rezultacie nie poszłam, ale nie tylko ja, oglądać) i warsztaty rekonstrukcji historycznej, na zaproszenie Bractwa Rycerskiego Księcia Bogusława V, którego to członków miałam okazję poznać przy okazji wcześniejszych wyjazdów.


Piątkowy wieczór, większość się zjeżdża (nie licząc tych, którzy przybyli już w czwartek), ale po kilku chwilach cywilizuje i można powiedzieć śmiało, że każdy wygląda jak człowiek - więc Mistrz Nikos może zabrać się do dzieła. Mgła nadciąga od strony rzeki i kanału, więc na półwyspie robi się cokolwiek zimno... nad ranem z kolei trawę można by wykręcać...


Karczma Pod Pijanym Gryfem była obłędna. Tak dobrych potraw (nie mówiąc już o ilości) nie spotkałam nigdzie do tej pory. Rano można było zawitać na śniadanie: twarożek, smalec, wędlinka, ogórki... coś uszczknąć w porze obiadowej, a sama uczta... to osobna historia...


Z wybiciem magicznej godziny 10:00 rozpoczęłyśmy prezentację naszego kramiku z poszczególnym rękodziełem. Rozpoczynał się ręcznie przędzionymi i naturalnie barwionymi wełnami Rosamar (nie licząc utkańców)...


Przepiękne frywolitki Morgiany... 


Moje skromne, współczesne kolczyki z naturalnymi kamieniami...


... i przepiękna historycznie wzorowana biżuteria Rity.


 Odwiedzających nasz wspólny kramik nawet było sporo. Zainteresowani przejawiali się falami...


Niekoronowanym królewskim artefaktem była "Księżniczka", która przyciągała uwagę zarówno starszych jak i młodszych, zarówno pośród turystów jak i rekonstruktorów.


Poduszki medievalnej jeszcze nie skończyłam, aczkolwiek przycupnęłam z nią na brzegu stołu, a przy okazji wykorzystując wolny czas i piękną pogodę haftowałam kolejne poduszniki, które o dziwo, cieszyły się zainteresowaniem, chociaż uparcie, większość turystów uważała, że to haft krzyżykowy. Cóż zrobić... między słupkami a krzyżykami jest drobna różnica... Turysta inteligentny przyjmie ją do wiadomości, inny będzie i tak uważał swoje (mieliśmy przy okazji w odwiedzinach kilku wszechwiedzących). Przygotowałam już kilka kolejnych zestawów kolorystycznych, tylko powoli kończy mi się materiał, ale może i na to znajdzie się rada...


Przy okazji można było przymierzyć cudeńka. Z braku dobrego lusterka, Mistrz Nikos okazał się niezawodny...


Rosamar nieopatrznie pokazała swój nowo utkany szal, nie dość że piękny to jeszcze taki cudownie niebieski... od tego czasu rozpoczęłam modlitwy do Wszystkich Smoków, aby się ostał...


Konkurencja wprawdzie czuwała, szal przepiękny i bardzo twarzowy...


 Ale w końcu jest mój najwłaśniejszy... my preciousssss...


W tak zwanym międzyczasie odbywały się różnego rodzaju warsztaty: od krajek, poprzez przędzenia, tworzenia wyrobów glinianych, po kulinarne (te jednak trwały tak naprawdę cały dzień).


My głównie objawiałyśmy się w naszym zakątku, całkiem przypadkowo zgrane kolorystycznie w odcieniach granatu i fioletu.


Nawiedzali nas zaprzyjaźnieni turyści... którzy wpierw musieli przejść przez próbę ogniową...


Może nie dosłownie ogniową... ale dobre dyby nie są złe. :)


Nieopodal odbywał się turniej łuczniczy, a że uczestniczyli znajomi, więc było komu kibicować.


Dowód rzeczowy, że rzeka (w tym przypadku kanał) był nieopodal...


Pod wieczór część osób zaczęła się szykować do wyjścia na bitwę...


 Niektórzy próbowali swoich sił w Biegu Dam...


Był czas na ostatnie przymiarki...


... i jak zwykle męskie rozmowy...


W końcu komuś udało się rozśmieszyć moją modelkę. Mistrz Nikos oczywiście skorzystał z okazji, tym bardziej, że już była gotowa na ucztę.


Przebojem stołów okazały się arbuzy i dzik... W moim przypadku (jako iż dzików nie jadam) ograniczyłam się do przepysznej kaszy z gulaszem. Ale do wyboru było o wiele więcej: ryby smażone w cieście, wędzone, łazanki z kapustą, itp. itd.


Słupsk - impreza świetna, towarzystwo wspaniałe, miejsce atrakcyjne, jedyny minus - ZA KRÓTKO!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz