Faenza to jednocześnie miejscowość i gmina we Włoszech, w regionie Emilia-Romania, w prowincji Rawenna. Od średniowiecza miasto słynne było z wyrobów fajansowych, które od nazwy miasta wywodzą swoją nazwę.
Początkowo, pod wpływem importowanej ceramiki chińskiej, dekorację malowano kobaltem (niebieski barwnik) na białym tle. Ważnym osiągnięciem technologicznym było wprowadzenie w połowie w. XVI białej glazury cynowej stanowiącej powód chluby warsztatów Faenzy.
Niestety, podczas wizyty w kolebce włoskich fajansów nie mieliśmy dużo szczęścia - muzeum było zamknięte. Jedyne, co mogliśmy podziwiać, to dość dobrze zaopatrzony (i niestety nie najtańszy) sklep, pełen delikatnych cudeniek.
Początkowo, pod wpływem importowanej ceramiki chińskiej, dekorację malowano kobaltem (niebieski barwnik) na białym tle. Ważnym osiągnięciem technologicznym było wprowadzenie w połowie w. XVI białej glazury cynowej stanowiącej powód chluby warsztatów Faenzy.
Niestety, podczas wizyty w kolebce włoskich fajansów nie mieliśmy dużo szczęścia - muzeum było zamknięte. Jedyne, co mogliśmy podziwiać, to dość dobrze zaopatrzony (i niestety nie najtańszy) sklep, pełen delikatnych cudeniek.
Miła pani zademonstrowała proces tworzenia, a do tego pozwoliła na swobodne fotografowanie sklepowych artefaktów, ułożonych zarówno zestawami jak i cenami...
Jedne z najpiękniejszych (i najdroższych) ozdobników, najlepsze byłyby w zestawie...
Jednym z najbardziej popularnych motywów, widocznym na talerzach, kubkach i misach był ciemnoniebieski paw, duże dekoracyjne talerze z paniami z Verony i nie tylko niestety miały zabójczą cenę...
Może nie do końca mój klimat, ale może się podobać...
Dużo niebieskości... :)
Przyjemny serwis herbaciano-kawowy...
Do kompletu z paniami z wachlarzami... oraz motywy pawiowe (na górnej półce), tym razem paw w pełnej krasie...
Dzwonków ci był dostatek, do kompletu z różnymi serwisami. Mimo wszystko jednak nie zakupiłam żadnego do rodzinnej kolekcji...
Piękne panie - ujęcie z bliska...
Szalenie podobał się motyw z zielonymi liśćmi, i chociaż złe Króliczki namawiały nas na kupno miseczki dla Leona... koniec końców została zakupiona, aczkolwiek kot nie dostał prezentu... my preciouss...
Dzbaneczek, niestety, był równie przeuroczy co drogi... aczkolwiek żałuję, że został na tamtej półce...
Motywy fajansowe widoczne były również na zewnątrz, jako ozdobniki domów, niekiedy wraz z nazwą ulicy...
Dagmara za to wypatrzyła fajanse z cthulhu, niektóre wydawały się nawet przystępne cenowo, niestety, kiedy wracałyśmy nieopodal owego sklepu, był to święty czas sjesty i zastałyśmy drzwi zamknięte na głucho. :(
Przy okazji wystaw - inne spojrzenie na klasykę. Okładki sugerowałyby błyszczące wampiry i tym podobne niedorzeczności, a tymczasem... Portret Doriana Gray'a (nie mylić z współczesnym Gray'owym poczytadłem), Romeo i Julia i nie tylko... Zachęci do kupienia? Z pewnością! A potem jaka rozpacz w domu, że książka jest nie o tym, o czym się myślało. :) Ale może, mimo wszystko, skłoni do poczytania...
Takie sobie niepozorne przejście z placu Piazza del Popolo do teatru na wolnym powietrzu, a sklepienie aż zapiera dech...
Można przysiąść i w blasku (zachodzącego) słońca podziwiać wystawiane sztuki...
Smoki, gryfy, lwy i orły, a zapewne znalazłyby się i inne stworzenia, otaczały fontannę przed katedrą. Chociaż pani przewodnik zachęcała nas do picia wody z fontanny, obecność wszędobylskich gołębi i ich pozostałości skutecznie zniechęcała do takiego pomysłu, niemniej fontanna godna podziwu.
I oto XV-wieczna katedra, zbudowana według projektu florenckiego architekta Giuliana da Maiana, która kazała na siebie długo czekać, głównie dlatego, że zagubił się ksiądz proboszcz. Sjesta minęła, a jego nie było, mimo poszukiwań telefonicznych i nie tylko. W końcu jednak budynek otworzył swoje podwoje, a wnętrze, muszę przyznać, nieco mnie rozczarowało... jak na przeszło godzinę niecierpliwego czekania i zachwytów przewodniczki...
Figurka Św. Józefa jaka jest każdy widzi... dzieciątko z niezdrowym rumieńcem i w różowych sandałkach - to chyba nowość w modzie sakralnej...
Witraż, owszem, jak na witraż ładny, ale mnie rozczarował... a gdzie piękny gotyk i renesans? Sto milionów możliwości a tu prosta geometryczna forma...
Anioł śmierci za to był ciekawy, aczkolwiek nieco straszny, bardzo realistyczny.... aż do szpiku kości... :)
Jeden z ładnie wyeksponowanych obrazów...
Pomijając katedrę... kolejne przejście między budynkami... przeurocze, przecudne... i tak bardzo przypominające Hampton Court, siedzibę Henryka VIII.
Przy okazji wystaw - inne spojrzenie na klasykę. Okładki sugerowałyby błyszczące wampiry i tym podobne niedorzeczności, a tymczasem... Portret Doriana Gray'a (nie mylić z współczesnym Gray'owym poczytadłem), Romeo i Julia i nie tylko... Zachęci do kupienia? Z pewnością! A potem jaka rozpacz w domu, że książka jest nie o tym, o czym się myślało. :) Ale może, mimo wszystko, skłoni do poczytania...
Takie sobie niepozorne przejście z placu Piazza del Popolo do teatru na wolnym powietrzu, a sklepienie aż zapiera dech...
Można przysiąść i w blasku (zachodzącego) słońca podziwiać wystawiane sztuki...
Smoki, gryfy, lwy i orły, a zapewne znalazłyby się i inne stworzenia, otaczały fontannę przed katedrą. Chociaż pani przewodnik zachęcała nas do picia wody z fontanny, obecność wszędobylskich gołębi i ich pozostałości skutecznie zniechęcała do takiego pomysłu, niemniej fontanna godna podziwu.
I oto XV-wieczna katedra, zbudowana według projektu florenckiego architekta Giuliana da Maiana, która kazała na siebie długo czekać, głównie dlatego, że zagubił się ksiądz proboszcz. Sjesta minęła, a jego nie było, mimo poszukiwań telefonicznych i nie tylko. W końcu jednak budynek otworzył swoje podwoje, a wnętrze, muszę przyznać, nieco mnie rozczarowało... jak na przeszło godzinę niecierpliwego czekania i zachwytów przewodniczki...
Figurka Św. Józefa jaka jest każdy widzi... dzieciątko z niezdrowym rumieńcem i w różowych sandałkach - to chyba nowość w modzie sakralnej...
Witraż, owszem, jak na witraż ładny, ale mnie rozczarował... a gdzie piękny gotyk i renesans? Sto milionów możliwości a tu prosta geometryczna forma...
Anioł śmierci za to był ciekawy, aczkolwiek nieco straszny, bardzo realistyczny.... aż do szpiku kości... :)
Jeden z ładnie wyeksponowanych obrazów...
Pomijając katedrę... kolejne przejście między budynkami... przeurocze, przecudne... i tak bardzo przypominające Hampton Court, siedzibę Henryka VIII.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz