Z jakieś dwa tygodnie temu zakupiłam piekielną machinę, mającą robić czary-mary i piec chleby, a nawet przygotowywać konfitury, jak zdążyłam zauważyć w instrukcji. Nie zdążyłam, w natłoku zajęć wszelakich przyjrzeć się jej dokładnie, ale odpowiednie zakupy poczyniłam, szczególnie mąkowe: mąka zwykła, żytnia i orkiszowa, do tego olej, maślanka itp. I minęły... dwa tygodnie, ciągle nie było czasu. Ponieważ chleb chciałam zrobić, machina weekenduje na szafie, zabrałam się za wyrabianie tradycyjne (pierwszy i ostatni raz!), ilość misek, łyżek i wszystkiego do umycia nie jest zachwycająca, ale chlebek wyszedł prima sort. Pachnie obłędnie, wygląda nie najgorzej, ale ze smakowaniem muszę trochę poczekać do wystygnięcia. Zakalca żadnego nie widać, więc żytni bochenek mogę chyba uważać za udany?
250 g maślanki, 150 g wody, 40 g drożdży - rozrobić na ciepło, do tego dodać 500 g mąki żytniej, 1,5 łyżeczki soli, 1 łyżkę oleju - rozrobić i pozostawić przez 40 minut do wyrośnięcia, potem tylko do natłuszczonej foremki i do piekarnika. Hmmm, to naprawdę nie jest żadna filozofia.
Jak na pierwszy chlebek, nie jest zły. :) A następne będą już z Piekielnej Machiny.
Zajrzyj do mnie, mam nadmiar zakwasu chlebowego i chętnie się podzielę.
OdpowiedzUsuń