Stepy Pomorskie... jakże się cieszę, że w końcu trafiłam! I nie wyobrażam sobie tu nie wrócić! Jednak, jak wszystko co dobre, szybko się skończyły... weekend minął fiuuuuu... i już go nie ma (chociaż w trakcie mieliśmy wrażenie opóźnienia czasowego, tak przynajmniej było dwie godziny wcześniej niż nam się wydawało), ale za to Mistrz Nikos miał okazję porobić kilku... set zdjęć, w tym konkursowych
(o tym jednak w osobnym poście, na razie trzeba podjąć ostateczną decyzję co do żywej reklamy i posłać na konkurs).
Kto nie był, niech bardzo żałuje i na grochu klęczy, gdyż było
przezacnie... ja mogę klęczeć za wszystkie stepy poprzednie, na które nie udało mi się dotrzeć. :( Pokłady wyjebolitu chyba się wyczerpały, gdyż zaangażowanie było spore, w warsztaty tkackie, naalbindingowe, warsztaty produkcji małych fibulek, o
jeździe konnej nie wspomnę i manewrach...
Te z kolei były nieco urazowe i skończyły się jazdą Wilusia do lęborskiego szpitala. Zero rentgena, zero nastawiania nosa, smarować maścią i za 3 tygodnie do ponownego połamania i nastawienia. Genialnie! Niemniej delikwent żyje! To co zobaczył Mistrz Nikos przedstawiam poniżej:
Piękne słoneczko nastrajało optymistycznie na cały dzień...
Chociaż niektórzy dotarli w środku nocy rano byli gotowi na wszelkie warsztaty...
Artystyczne zakładanie chusty o poranku...
Mała prezentacja najpiękniejszego noża...
Każdy jest piękny, każdy idealny w swoim rodzaju... zostałam szczęśliwym posiadaczem noża o rękojeści z jałowca (piąty od lewej).
Jak zwykle mogłam się trochę pozajmować moją westfalską poduszką. Portret byłby idealny, ale Malina wtrąciła swój ogon :)
Warsztaty naalbindingowe też szły pełną parą...
Dla każdego coś miłego, można było przysiąść do krosna...
Chciałam zrobić porównywalne zdjęcie, ale modelka nie chciała pozować, a i model był zanadto żywotny, niemniej jednak widać po Kacperku jak czas szybko mija...
No i oczywiście... koniki!!!
Można się rozmarzyć jak Kamil, oj można...
... i oczywiście popróbować swoich sił...
Całkiem niechcący osiągnęłam trójkolorowe zestawienie, w siodłach: Połowiec i Japonki...
Kiedy babki zachwycają się nożami... panowie przechodzą od razu na większy kaliber...
A oto i sam Mistrz Nietoperz podczas pracy...
W sile trzech osób, ale byli też przedstawiciele Japonii...
I panie łuczniczki...
W ramach obiadu szykował się pyszny krupnik z nie-historycznymi marchewkami :)
Przygotowanie posiłku wymaga wielkiego sprytu i czujności...
Bo nigdy nie wiadomo kiedy Precel zarekwiruje patelnię... (podczas obiadu i sesji zdjęciowej nie ucierpiał żaden jamnik... chyba że z przejedzenia).
Była i też chwila "grozy" i rajd do szpitala z wypadkowym delikwentem... złamany nos urodzie nie zaszkodził... :)
Przy okazji powstało kilka innych portretów... a nóż widelec avatar na mordoksiążce trzeba zmienić...
Ja na Ciebie z szablą...
a Ty na mnie z łukiem...
a tu konie zasypiają...
Lans fotka extreme: w strojach, z bronią, na koniach...
Rękawica mocy, + 10 do lansu...
Lord Dachshund rusza do boju...
Giń!
A tym czasem Mistrz Nietoperz prowadził "Warsztaty Małuch Fibulek", chętnych było wiele, jednak z racji późnej pory tylko Asia i Karolina wykonały swoje zapinki, reszta z zachwytem obserwowała...
tu zagiąć, tam przyklepać, tu zawinąć i gotowe...
Na Grunwaldzie ominęło mnie kilka zachodów słońca, dlatego polowałam na stepowy. Pomarańczowo-czerwone słońce na tle nadciągających mgieł...
A w niedzielę niestety koniec tego dobrego... po deszczu nadeszło słońce... po spakowaniu się i przebraniu można było sobie pozwolić na mały chillout...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz