Przez trzy dni byłam szczęśliwą posiadaczką Kiciuni o imieniu Malwinka, pięknej i uroczej jak Leśne Licho, całej białej, z czarnymi i beżowymi łatkami, mieszczącej się na jednej dłoni.
Niestety, Leon bardzo źle zniósł integrację z maleństwem, przerażając je i zaganiając w kozi róg kiedy tylko się dało - raz musiałam Kici szukać przez kwadrans - ona się nic nie odzywała, a on nie dał po sobie poznać gdzie ją zagonił. Biedna schowała się za koszykiem na małej półce w kuchni. Leon zachowywał się jak rasowy rekin ludojad i chyba pierwszy raz w życiu tyle się nagadał - warczeniu, miauczeniu (!) i szczerzeniu kłów nie było końca.
Pod wieczór drugiego dnia obraził się całkiem, przestał jeść i załatwiać się, spędzał cały czas na balkonie upchnięty w kąt, ale jak tylko zobaczył, albo wyczuł Kicię wyskakiwał z zębiskami jak orka w basenie... Nie mogłam jej narażać na niebezpieczeństwo.... i niestety musiałam oddać ją tam, skąd wzięłam, do zaprzyjaźnionego gospodarstwa.
Została ze swoją mamą i dwójką rodzeństwa i mam nadzieję, że będzie się dobrze miała, łowiąc prawdziwe myszki zamiast mojej sztuczno-futerkowej, za którą szalała przez weekend. A mi zostanie tylko kilka zdjęć przeuroczego malucha... :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz