Cedynia - moje drugie marzenia po Grunwaldzie... :) z Grunwaldem po czterech latach "po właściwej stronie płotu" już się trochę oswoiłam, ale wyjazd na inscenizację bitwy pomiędzy Czciborem a margrabią Hodonem był naprawdę "wow", tym bardziej, że znów można było jeszcze bardziej cofnąć się w czasie... aż do X wieku, powtórnie w strojach połowieckich.
Dzięki wspaniałej ekipie, a szczególnie Dominice, która zechciała mnie na Cedynię zabrać, był to wspaniały czas... pomijając niezwykle złośliwe komary... ale to była ta ukryta opcja niemiecka... w końcu do granicy miały około 3 kilometrów.
Z racji rozłożonych kramów nie mogłam ozdjęciować całej mozaiki, ale i tak była imponująca, piękna i ogromna...
Chwila relaksu po przyjeździe... gdzie by tu założyć ognisko socjalne?
Największa miłośniczka koników, Kasia... która gotowa była z nimi spędzać całe dnie...
Z tego naczynia można skutecznie ugasić pragnienie...
Podwaliny pod ognisko zostały uczynione... trzeba było jedynie mieć w pamięci niewybuchy z czasów ostatniej wojny i nie kopać za głęboko...
Zjadłbym sobie taaaaaaaką rybę... ewentualnie kawałek boczku z rusztu?
Kto śpi do późna, temu krasnoludki znaki magiczne malują...
A tymczasem u sąsiadów... powoli otwiera się kram...
Nasz dzielny drwal z ranami ciętymi dłoni... jest żywym dowodem, że od siekiery się nie umiera, a w szpitalu nie zawsze potrafią założyć zgrabne szwy...
Każdy czas jest dobry na naalbinding... :)
Wśród szarości, beżów i zgniłych zieleni ukazała się postać w czerwieni, jedyny, oprócz nas, akcent życia w obozie...
Znajomi rzemieślnicy...
Prawda, że troszkę kolorowiej?
O tak, kozi ser był stanowczo bardzo dobry!
Chwilka przerwy, kiedy wszyscy zapisywali się na konne przejażdżki...
I na drugim końcu Polski można spotkać krajana...
Zaprezentować się z jesiotrową tarczą - bezcenne... :)
Zdążyć do obozu przed deszczem?
Pstryku Pstryk i największa tarczę mam ja! :)
Spotkanie klubu prządek... (przy okazji york okazał się psem wybitnie historycznym)
przygotowania do manewrów przedbitewnych w toku...
druga strona mocy również przygotowana...
odkryciem Cedyni i hitem sezonu były grillowane mrożone kopytka (Uber) i grillowany korzeń pietruszki (ja). Kiedy głód przyciśnie a Biedronka daleko można pójść na różne ustępstwa...
A na koniec gorąca herbatka...
Jak słusznie zauważył Blondi, las ciekawie się układał... po jednej stronie sosny, po drugiej brzozy...
Niesamowite ognisko... z perspektywy trybu nocnego... w końcu to Noc Kupały... i wiele może się zdarzyć :)
Wpierw jednak słowiańska ceremonia zaślubin, ze swatami i wszystkimi obrzędami... niestety jest to jedyne zdjęcie jakie udało mi się zrobić... pora zmierzchu nie jest moją ulubioną fotograficzną porą dnia... :(
naturalne barwienie tkanin... kunszt i poezja. :)
Turyści już się zebrali, czas się zaprezentować, zwłaszcza, że przed nami pokazy konne...
Pochód wszystkich odtwórców.... którzy później stanęli po dwóch stronach "konfliktu"...
wyjątkowo malowniczy Uber... :)
a to moje ukochane zdjęcie... gdyby jeszcze turyści nie psuli Feng shui...
czas zejść z pola... lekkozbrojny i łucznik (uzbrojony w połowiecką szablę) w akcji!
Niekończąca się kolejka dzieci czekała na możliwość przejażdżki...
Czcibor i Hodon w jednym stali domu... to jest obozie... :)
Mieszkowi nie przeczuwali najazdu...
Najgroźniejszym orężem okazała się być kapusta... wystrzeliwana z katapult i bardzo często trafiająca do celu...
No i margrabia pokonany....
Pokazy przeróżnych formacji, w tym otoczenia dowódców (moje uznanie dla koni, które wydawały się w ogóle nie zestresowane takim napierającym tłumem) były niesamowite...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz