Let-me-in i let-me-out - dwie skrajne kocie postawy. Oczywiście jeśli tylko na horyzoncie pojawi się wróbel, gołąb lub sikorka, kot odczuwa silną potrzebę let-mi-outową. Wypuścić trzeba już, teraz, zaraz, natychmiast, albowiem inaczej nastąpi totalny chaos i Ragnarok. Nie wypuszczenie kota na dwór skutkuje zrzuconymi doniczkami z pelargoniami, zerwanymi firankami, podrapanym dywanem, bujaniem telewizora (przypominam: płaski LCD) i wielu innych przyjemnych rzeczy. Ok, pani wstaje: otwiera drzwi, wpuszcza Jacka Frosta do domu, wypuszcza kota na dwór.
Po jakiejś minucie czy dwóch następuje faza: let-mi-in. Zaczyna się od niemego miauczenia i żałosnego wyglądu z drugiej strony szyby (wymazanej okrutnie brudnymi kocimi łapskami). Pani udaje, że nie słyszy... zaczyna się miarowe bombardowanie szyby... szukanie innej drogi ucieczki. Kocie futro w końcu zajmuje powierzchnię obu okien, dwoi się i troi. Miauczenie narasta, no dobrze... pani łaskawie wpuszcza. Mija pięć minut. Nastąpiło ocieplenie klimatu, rozpoczyna się faza let-me-out....
Ok, żartowałem z tym świeżym powietrzem. Słońce co prawda przygrzewa jak w marcu, ale to -15 stopni robi wrażenie, futro mi zamarzło. Chcesz, żeby zaczęło wypadać kłaczkami?
Moja pani chyba ogłuchła! Ta szyba chyba nie jest zbrojona ani dźwiękoszczelna? Powinienem chyba zainwestować w diamenty na końcach pazurków, chociażby Svarowskiego...
O, samolot leci... to już czwarty w tej samej godzinie... że im się trasy nie pomylą... jak oni znajdują drogę w tej przestrzeni powietrznej? A może sobie też przypnę skrzydła i będę udawał kota Frigg?
Jak to leciało? Sezamie otwórz się? Mellon?
Let me in! Let me in! Zrobiło się chyba -25 stopni. Biało-różowo-czarna łapa mówi ci: otwórz się!
A teraz możesz mnie pocałować tam, gdzie kończy się kuweta... nigdzie się nie ruszam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz