Cały świat zna i lubi sushi, chyba za wyjątkiem mnie... do tej pory jakoś nie było okazji żeby spróbować dalekowschodnich specjałów w jakiejś restauracji ani zrobić samemu. Produkty kusiły na półkach w różnych sklepach, ale jak nie wiadomo było co dokładnie kupić, zakupów do sushi nie robiłam.
W końcu okazja się trafiła, a nawet przyjechała w postaci Mistrza Sushi z odpowiednimi produktami i akcesoriami. Kilka trzeba było dokupić, m.in. wodorosty nori, które wcale takie łatwe do kupienia nie były i ostatecznie objawiły się jedynie w zestawie startowym.
Teraz jednak wiem co potrzeba kupić, co uzupełnić, a co ma na następny raz. No i najważniejsze: ryyyyybaaaaa, jakby to powiedziałby Rico, w tym wydaniu pojawił się łosoś, ale po kolei....
Żeby zobaczyć takie cudeńko na tacy trzeba się sporo natrudzić...
Najpierw zgromadzić odpowiednie produkty: wodorosty nori, młody imbir, łososia, ocet ryżowy, sos sojowy, słodki sos chilli (my favourite), serek, paprykę, ogórka, avocado i wasabi. Do tego noże, deski, matę bambusową, a do picia odpowiednim napojem będzie napój aloesowy.
No i ryż... kleisty, z dodatkiem odpowiedniego akcesorium w postaci octu ryżowego, odstawiony do ostudzenia...
Najpierw możemy przygotować dodatki, ogóreczki na paseczki....
Wydrążamy avocado i paskujemy odpowiednio...
Podobnie czynimy z papryką (ku mojemu zdziwieniu obraną ze skórki) i łososiem...
Nadszedł czas na rozłożenie płatu wodorostów nori na macie bambusowej...
Smarujemy elegancko serkiem o konsystencji kremowej, zostawiając wolny pasek, na "sklejenie".
O, właśnie tak...
Następnie smarujemy paseczek pastą wasabi. Nie można z nią przesadzić, gdyż jest ostra i odpowiednio podrażnia wszelkie kubki smakowe.
Następnie nakładamy przygotowany wcześniej i przestudzony ryż. Nie za dużo, ale i nie za mało... cóż, odpowiednich proporcji trzeba się będzie nauczyć na drodze prób i błędów.
Robimy delikatne zagłębienie w ryżu i nakładamy odpowiednią porcję łososia...
Do którego dołącza ogóreczek...
.... papryka...
i avocado...
Posypujemy całość czarnym sezamem (tajemniczy składnik)...
I rozpoczyna się niezwykle ważna i trudna sztuka zawijania, za pomocą maty bambusowej.
Voila! I gotowy paseczek!
Oczywiście zbyt długie przebywanie w kuchni przyciąga wszystkich śpiochów i maruderów. Trzeba przeprowadzić kontrolę ilościową i jakościową, sprawdzić czy są przestrzegane przepisy BHP...
Pojawia się pytanie: czy jest to coś co koty lubią najbardziej czy jakieś nowomodne pomysły?
Całkiem zapomniałem, że nie lubię łososia.... żeby to jeszcze był śledzik czy tuńczyk... ale łosoś? A fe, zostawię im to sushi, niech sobie same jedzą...
Wkrótce obok pierwszego paseczka pojawiają się kolejne...
...które następnie zostały przeniesione na deskę do sushi i przekrojone ostrym nożem...
Pałeczki w ruch i zabieramy pierwszy krążek...
Na talerzyku przygotowany imbir (oczyszcza kubki smakowe po zjedzeniu każdej porcji), a sushi maczamy w sosie sojowym, wedle uznania, jedno - lub dwustronnie... jeśli ktoś woli, można maczać w słodkim sosie chilli (me gusta mucho!).
A teraz... najważniejsza część: degustacja!
______________________________________________
wykonanie: Mistrz Sushi (Ada)
fotografia: Mistrz Nikos
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz