W tym roku zawitały do mnie dwie choinki, a w zasadzie trzy (jeśli liczyć małą artificialną choinkę, której nie zdążyłam jeszcze nawet w zeszłym sezonie rozebrać, więc była jedną z pierwszych rzeczy gotowych do obecnego sezonu zimowego). Moja mama postanowiła mieć małą choineczkę, większa (wyższa ode mnie of course) przypadła więc mi. Tym razem, każdy ubierał swoją... mama i tak pewnie będzie pełnić rolę corocznego destruktora choinek, ale póki są i cieszą oczy, mogę się nimi pochwalić. Jedna w wersji złotej, druga tęczowej (po przejściach). Moja biedna choinka zaliczyła upadek, zawsze lepsze to niż warszawskie atrakcje... kilka bombek poszło.... wiele igieł się osypało, ale tym razem Leon nie miał z tym nic wspólnego, źle rozłożyłam ciężar. Na szczęście udało się zrobić choinko-reaktywację... Voila!
Choinka nr 1 w wersji Golden Christmas Tree w odsłonie dziennej...
i wieczorowej, z zapalonymi światełkami...
Choinka nr 2 w wersji: Rainbow Christmas Tree w wersji dziennej...
i oświetlonej...
Leon, na szczęście zbytnio choinką się nie przejmował, wolał tropić zaginione igły... najważniejsze, że nie broni dostępu do okna...
Choinka w detalach: dwa urocze anioły z koronki frywolitkowej, made by Morgiana znalazły swoje zasłużone miejsce...
decoupage'owe bombki made by Panna Gronostaj... zostały równo podzielone pomiędzy obie choinki...
cekinowa bombka made by Panna Ropuszka w dwóch odsłonach oświetleniowych znalazła się na mojej choince...
A tak wygląda moja uroczość w odsłonie wieczornej. I można by tak siedzieć całą noc i podziwiać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz