Wydawać by się mogło, że to ostatni tom trylogii o Sztejerze, ja jednak żądam tomu IV, zwłaszcza, ze autor zostawił sobie ładną furtkę wyjściową, by w razie czego móc kontynuować wątek postapokaliptycznego wiedźmina - rębajły i (niekiedy) honorowego zabijaki.
Tym razem wszystkie drogi prowadzą do Torunnium, aczkolwiek jak wiadomo, wszystko może się pokróliczkować... no kto by przewidział masową epidemię wścieklicy, nie tylko w najbliższej okolicy, ale praktycznie w bardzo szerokim paśmie nad rzeką Wrzącą. Porażeńcy zachowują się jak najbardziej kumate (w miarę możliwości) i krwiożercze zombie, a sreberka w obrzynie ubywa... oj ubywa...
Schronienie się w zamkniętych pomieszczeniach: gospoda czy szerzej patrząc: za murami miasta, również nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem. Małe społeczności, ogarnięte lękiem przed zagrożeniem zewnętrznym potrafią kumulować strach, który w końcu musi znaleźć jakieś ujście, a wtedy z człowieka wyjdzie najgorsza kanalia... a przy okazji kłania się inkwizycja... z pewnością nie święta, ale świetnie dająca sobie radę z wszelkimi przeciwnikami, na zasadzie: im więcej stosów zapłonie, tym więcej majątków się przejmie.
Jednak i to Vincent Sztejer zdoła przetrwać... aż znajdzie się w Bursztynie (będącym postapokaliptycznym odpowiednikiem naszego Gdańska). Czy przyszła kryska na Matyska? Czy zdoła się i tym razem wyślizgać i nie nakarmić swoim ciałem kruków? A przy okazji... w Bałtyku, ekhmmm, to jest Morzu Niewolniczym pływa piękny kraken. Nic, tylko wybrać się z harpunem na łowy. :)
Trzy wieki podnoszenia się z kolan po wielkiej Zagładzie nauczyło nas
wiele. Szczególnie w kwestii skutecznej eksterminacji. Kanalia wyrosła
na największe dzieło ewolucji. Nazywam się Vincent Sztejer i zabijam
dla srebra Wścieklica jest jedną z dwóch największych plag ludzkość.
Zaraz obok władzy. Obydwie zmieniają ludzi w wyprane z uczuć, dyszące
żądzą mordu, zaślinione bestie. Ci przy korycie lepiej się maskują, ale
najskuteczniejsze lekarstwo na obydwie przypadłości jest identyczne -
porcja ołowiu aplikowana za pomocą obrzyna. Najlepiej z małej
odległości. Mógłbym tu się przed wami wybielić, skłamać, że moim
powołaniem jest ratowanie uciśnionych niczym junak z ballady. Znacie ten
schemat, oklepany do wyrzygania. Skuteczny, kiedy zapragniesz kopnąć w
kalendarz. Dziękuję, postoję. Mnie się w tym szambie mimo wszystko
podoba. I tak sterczę pomiędzy tymi co chcą mnie zeżreć, a tymi co chcą
mnie zabić i ograbić. Co bym nie zrobił mam przesrane. U mnie norma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz