Grunwald, Grunwald... i po Grunwaldzie... czeka się i czeka niecierpliwie, a potem mija szast prast...
Faza rozpakowywania za nami... faza suszenia prawie prawie... prania również. Kot uparcie wygrzebuje sobie resztki słomy z siennika i owiec i mości sobie posłanie na balkonie. Staram się jakoś ogarnąć pół tysiąca zdjęć zanim znowu wyjadę. Podsumowanie i refleksje nad zdobyczami grunwaldzkimi niebawem, a na razie coś na otarcie łez i dowód, że nad brzegami Morza Grunwaldzkiego coś innego, oprócz nieustannego deszczu bywało... :)
Pogoda bywała paskudna, zwłaszcza w końcówce, ale przynajmniej jeden zachód słońca wyszedł mi całkiem porządny. Nieskromnie rzeknę, iż bardzo mi się podoba. Mistrz Nikos podziela moje zdanie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz