niedziela, 30 czerwca 2013

Bazuna 2013

W zasadzie z piosenką studencką i turystyczną niewiele mam wspólnego, dawniej to się śpiewało... ale w Bazunie nigdy nie brałam udziału, nawet jako widz. Do czasu... podróży na dwa smoki na Jarmark Świętojański, połączony z 41 edycją Bazuny, mającą miejsce w Przywidzu.




Jeśli Jarmark, to oczywiście w strojach - takie małe preludium przedgrunwaldzkie. Stolik rozłożony, z wieloma magicznymi - frywolitkowo-wełnianymi artefaktami Morgiany i moimi skromnymi kolczykami z kamieniami półszlachetnymi, perełkami, itp.




Odwiedzających nasze stoisko było wielu, patrzyli, podziwiali, zachwycali się frywolitkami... i szli dalej. Pojawiły się skądś nawet dwie telewizje (aczkolwiek w Panoramie nie pokazali tej części Jarmarku), a turystów chcących zrobić sobie zdjęcie z "rycerkami" nawet nie policzę... Gdyby za każde do świnki - skarbonki wrzucali po złotówce, świnek zebrałoby się małe stadko...




Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... nawiązałyśmy za to kontakty z pobliskimi wystawcami, na sąsiednich stoiskach. Pewnie jeszcze nie raz przyjdzie się spotkać na kolejnym jarmarku... Obozing swoją drogą, ale jarmarking też mi się bardzo podoba. :)




  
"Księżniczka" wzbudzała niemałe zainteresowanie nie tylko wśród najmłodszych, chociaż ci byli najbardziej ciekawscy. Morgiana, z iście anielską cierpliwością uświadamiała dzieci czym ukłuła się Śpiąca Królewna (wrzeciono!), i co królewski majster zbudował, żeby w królestwie można było prząść wełnę (kołowrotek!).








  
Wieczór umiliły pokazy konne przy muzyce z Ostatniego Mohikanina, Piratów z Karaibów i Gladiatora. Koniki piękne, a dżokeje zgrani. Zasadniczo przez cały dzień nasz pobyt umilała i "umilała" muzyka z konkursu i koncertu piosenki, aczkolwiek nie miałyśmy zbytnio czasu (a może i ochoty?) by zajrzeć do środka, gdzie wszystko się odbywało.
Suma sumarum, wyjazd nie przyniósł wymiernych korzyści materialnych, ale  nowe kontakty i doświadczenie liczą się podwójnie. :) Ja chcę więcej!

piątek, 28 czerwca 2013

Lawendowe pole

Lawenda w końcu rozkwitła. Pięknie zdobi balkon fioletem. Leon pilnuje, pszczoły przylatują, tylko plantacja okazała się nieco za mała... 









piątek, 21 czerwca 2013

Sprzętowe szaleństwo

Czasami można zgłupieć i zaszaleć. Biorąc jednak pod uwagę rozwój i dążenie w głąb historii, a także “rozpad bractwa – i co dalej?” – rozbudowanie własnego obozowiska nie jest wcale takim złym pomysłem. Namiot jest, styka na kilka epok historycznych, teraz przydałaby się rozbudowa kuchni. Pierwsze koty za płoty czyli kociołek i ruszt. :) 100 punktów do lansu za bycie rasową wiedźmą. Kot jest, kociołek jest. :)


Jak kociołek to 6-litrowy… może potem przyjdzie mniejszy do gotowania wody na herbatę lub kawę, ale obiad jednogarnkowy dla mieszkańców Twierdzy spokojnie się da zrobić. Niech żyją gęste zupy z mięskiem. A co więcej? Wymyślimy. :)


Ruszt to podstawa – zarówno do podsmażenia kiełbasek, tudzież innego mięska, jak i bardziej treściwych dań (mam nadzieję, że kociołek się na nim będzie dobrze trzymał dopóki nie nastąpi cud w postaci trójnogu). Ten jakoś wyjątkowo mnie urzekł swoją elegancją. Mniejszy chyba lepszy, 50 cm x 50 cm to stanowczo za dużo… Wilhelm też ma swoją pojemność.

Teraz tylko pozostaje czekać na przesyłkę. Zakładam się, że pierwsze, co zrobi Leon, to wpakuje się do kociołka, ewentualnie zaśnie na ruszcie. Kot masochista. :)

czwartek, 20 czerwca 2013

Blog postapokaliptyczny

Do trzech blogów sztuka. Najwyraźniej tak jest pisane...
Pierwszy blog niechcący sobie skasowałam... drugi został opanowany przez hackera i umarł śmiercią męczęńską. Mam nadzieję, że owego paskudę dosięgnie wiedźmowa klątwa. Apokalipsa przeszła... i próbuję zacząć od nowa. Prawie jak w Neuroshimie...
Wiele rzeczy oczywiście nie da się odtworzyć, zginęły bezpowrotnie... najbardziej żałuję Żywotu Leona Poczciwego, którego jakimś cudem mam wydrukowane trzy ostatnie odcinki. Reszty nie będzie.
To, co pamiętam, to co mam... spróbuję odgrzebać z popiołów. :)

niedziela, 16 czerwca 2013

Medievalne artefakty – niezbędniki każdej niewiasty…

Jest kilka niezbędników, bez których się nie rusza z obozu, niektóre mają znaczenie czysto ozdobne, inne czysto praktyczne, albo łączone, niemniej przydają się w życiu każdej rekonstruktorki, a z ikonografii wiemy, że niewiasty w średniowieczu również się bez nich nie obywały.


Moje śliczne nabytki medievalne od Marka – mosiądz i turkusy – sprzączka nadal czeka (nie)cierpliwie na pasek do houppelandy, ale mam nadzieję, że się kiedyś doczeka. Jestem na razie wielkim antytalentem krajkowym, może się to w przyszłości zmieni, albo zamówienie trafi w godne ręce. :) Zapinka... albo do kaptura, albo do sukni, płaszcz już swoją posiada…



Pasek – nieodzowny – ileż to rzeczy można dzięki niemu umocować? Sakiewkę, lisią kitę, kaletkę, klucz, ozdobny pas z dzwoneczkami i co jeszcze komu przyjdzie do głowy, oczywiście w granicach rozsądnego obciążenia. Pierwszy z powyższych – to zwykły tradycyjny pasek, z nieco miększej skóry, bez szaleństwo ozdobniczych, drugi – dzieło Miśka, bez nabijek, za to z tłoczeniem lilijkowym.

Kaletka -  w zasadzie ta jest męska (ewentualnie dla kobiet w podróży), ale niesamowicie wygodna i przydatna, my precioussss… zakupiona na Grodźcu u miłego pana rymarza.

 
Lisi ogon to wielki dylemat – śliczna ozdoba, dyndająca przy pasku, ale też kawałek lisiego futerka. Jak powiedział mój uczeń: “Jak pani mogła to zrobić liskowi?”.


Osobiście kity nie obcinałam, dylemat miałam przez miesiąc, ale w końcu zakupiłam. Lisia kita ma robocze imię “leon” i od czasu do czasu dynda sobie przy sukni.

Robienie sznureczków było dla mnie czarną magią, kiedy miałam to robić ręcznie, robiąc hokus-pokus nitkami. Kiedy wzięło się do ręki lucet, sprawa znacznie się ułatwiła.


Dzięki Emi i pokazowi lucetowej zabawy, można się było zabrać za robienie sznureczków. Potrzebne są jeszcze do tego mosiężne końcówki i wykończenia do sukienek, dubletów i wielu innych rzeczy gotowe. :)


Porządne, kute, żelazne nożyczki to niezbędnik każdej damy. Zastosowań tysiące, ostrość idealna, lans +150.

Podusznik igielny (ów to dzieło Morgiany) – przydatny, igieł nigdy za wiele, a przynajmniej ochrania te, które są – przed zagubieniem. Mój podusznik – medievalne “hello kitty” w trakcie realizacji. :)

Podwiązki (też dzieło Morgiany) – mogą być w formie krajkowej, ze sprzączkami lub jako skórzane paski (mniej wygodne), idealne do podtrzymywania nogawiczek.


Torba – na wszystko, co nie-medievalne (lniana, tu: ze sznureczkami, dla łatwiejszego utrzymania zawartości w stanie “in” zamiast “out:). Ale równie dobrze można zabrać robótkę, dwa jabłka i przysiąść w oczekiwaniu na Wielką Bitwę. Torba dobra na każdą okazję. :)

piątek, 14 czerwca 2013

W pół drogi do słońca

Po 11 miesiącach pierwsza strona medievalnej poduszki została ukończona!!! :) Można by stwierdzić, ale jak to, rok? Przypominam jednak, że trzeba odliczyć czas na pracę, zajęcia popołudniowe i niektóre wyjazdy bądź przyjazdy weekendowe… Praca żmudna, ale relaksująca i dająca satysfakcję. Na szczęście część drugiej strony jest już przygotowana, więc nie będzie po przewróceniu gołego płótna. Trzeba się zabrać powoli i metodycznie za ukończenie. W tak zwanym międzyczasie zaś kuraki i drzewka ozdobią poduszeczkę do igieł. Cóż to jest 6 fragmentów wobec takiego poduszyska? :)


czwartek, 13 czerwca 2013

Christine de Pisan



Christine de Pisan (1364 – 1430)




Francuzka, pierwsza europejska zawodowa literatka (pisarka, autorka 41 publikacji), uznawana też za pierwszą feministkę, promowała udział kobiet w nauce, polityce i sztuce. Była córką bogatego naukowca weneckiego Tommaso di Benvenuto da Pizzano (był fizykiem, profesorem astrologii i radcą Republiki Weneckiej). 


 Wkrótce po urodzeniu córki Christiny przeniósł się do Paryża na dwór Karola V, gdzie był astrologiem, lekarzem i alchemikiem króla Francji. W otoczeniu intelektualistów Christina szybko uczyła się sama, m.in. opanowała łacinę, poznała dzieła klasyków greckich i rzymskich oraz humanistów epoki renesansu. Ojciec jednak nie zachęcał jej do nauki, a swój talent literacki ujawniła dopiero po śmierci męża, gdy miała 24 lata.


 W wieku 15 lat wydano ją za mąż za Etienne'a du Castel, sekretarza królewskiego, któremu urodziła córkę Marię, syna Jana i trzecie dziecko, zmarłe wcześnie. W 1390 mąż nagle umarł, zarażony w czasie epidemii. Młoda wdowa przekonała się, że mąż pozostawił ogromne długi. Uniemożliwiano jej, jako kobiecie, pobieranie zaległych zarobków męża. Christine była więc zmuszona zacząć zarabiać na utrzymanie siebie i dzieci: nawiązała kontakt z dworem królewskim, dla którego zaczęła pisać ballady miłosne. Cieszyły się one tak dużą popularnością, że de Pisan zyskała możnych protektorów i obroniła swoją reputację jako kobiety-pisarza.


 De Pisan całe życie starała się obalić negatywne stereotypy literackie dotyczące kobiet. Jej zdaniem takie stereotypy mogą istnieć tylko w sytuacji, gdy tworzenie kultury zarezerwowane jest wyłącznie dla mężczyzn. 


 Wzywała do tworzenia "siostrzanej więzi" między kobietami, które i tak wiąże wspólny los. Uważała, że kobiety są z natury powołane do tworzenia kompromisu i utrzymania pokoju, podczas gdy mężczyźni z natury wolą wojny i konflikty.


poniedziałek, 10 czerwca 2013

Truskawkobranie

Pierwsze truskawki już dojrzały. Chociaż nasłonecznienie nie było oszałamiające, jednak promieni słonecznych przedostających się przez chmury wystarczyło dla czerwonych smakowitości.

Nie są może wielkie, ale za to bardzo słodkie i smaczne. Wprawdzie starczyło ich do ozdobienia jogurtu, ale za to swoje własne… najwłaśniejsze… :) a niedługo dojrzeją kolejne…