Szynkowar, nie mylić z szybkowarem, to bardzo ciekawe, a jednocześnie proste urządzenie, pozwalające na produkcję domowych wędlinek z wkładem, który znamy w 100%.
Sprawa jest banalnie prosta. Przygotowujemy dowolnie wybrane mięso (w całości, w kawałkach lub mielone) z odpowiednimi przyprawami i solą peklującą przez odpowiedni okres czasu. Mięso w kawałkach - dwa dni marynaty. Następnie wkładamy do woreczka (w zestawie z szynkowarem, jak i do kupienia osobno), dociskamy sprężyną i zamykamy pokrywkę. Wkładamy do większego garnka z wodą i włączamy kuchenkę. Potrzebne jest dwie godziny na wolnym ogniu w temperaturze pomiędzy 80 a 90oC - w zestawie mamy termometr. :) Następnie schładzamy i odstawiamy (najlepiej na noc) do lodówki na min. 6 godzin. Rano wyciągamy z pojemnika naszą wędlinkę - z dodatkiem galarety - i możemy robić kanapki. :)
Używam szynkowaru firmy Biowin na 1,5 kg mięsa (na 1 kg mięsa należy przygotować roztwór 125 ml wody z płaską łyżeczką cukru pudru i 2,5 łyżeczkami soli peklującej, nie licząc przypraw).
Pierwszą wędlinką, którą robiłam była przerobiona łopatka wieprzowa, obecnie użyłam piersi i udek kurczaka. Przyprawy: słodka papryka, czosnek, pieprz czarny, ziołowy i syczuański, odrobinę kozieradki. Mmmmm, będę bardzo nieskromna, ale wędlinka wyszła, że palce lizać. Troszkę pikantna w smaku - ale o taki efekt mi chodziło - i zniknęła w przeciągu dwóch dni. Trzeba wstawiać nowe mięsko...
A przy okazji... moja interpretacja, po roku, medievalnego bobu a la Morgiana... niestety nie miałam boczku, ale cebulka i szczypiorek były, bób na masełku z cebulką... palce lizać. Chociaż taki z ognia, na Słupii, to była naprawdę poezja smaku...