W oczekiwaniu na nowy "Pomnik...", tuż po "Pułapce Tesli", postanowiłam nie rozstawać się z panem Ziemiańskim. Toy Wars stało od jakiegoś czasu na półce i kusiło. Ponieważ zima w pełni, roboty mnóstwo, ale trzeba sobie jakoś czas podzielić, tym bardziej, że opis zaciekawiał: Toy story na ostro. Historia 21-letniej "Zabaweczki”. Psa wojny o
zabójczym uroku Lolitki, wytrzymałości G. J. Jane a skuteczności Ripley i
obcego ósmego pasażera Nostromo razem wziętych. Z dowódcą o wdzięcznej ksywie Dante, Toy zgłębia kolejne kręgi ziemskich piekieł. Jest byłą narkomanką i prostytutką, która odziedziczy miliony, jeśli
przez dziesięć lat utrzyma się z pracy prywatnego detektywa. Tylko kto
zatrudni Marlowa o wyglądzie licealistki... Czekając na zlecenia, mieszka w biurze i żywi się kocim żarciem.
I jak tu nie przeczytać książki? Chociażby po to, żeby się dowiedzieć czy bohaterka wcinała Whiskas czy Kitekat? Niestety autor nie podaje... :( Akcja za to rozkręca się szybko, zdecydowanie szybko, czasami przelatuje przed oczami z prędkością pocisku karabinowego i ciężko ją ogarnąć, jak film na wielkim ekranie w 3D, ale dzieje się... oj... dzieje. Opis nie kłamał, stanowił jedynie przedsmak tego co będzie później czekać czytelnika. Kto pokochał "Autobahn nach Poznań", z pewnością polubi Toy. Widać pewne "koniki" autora... mnóstwo świetnych najemników, roznegliżowanych bohaterek i Mission Impossible, a żeby to jedna...
Toy generalnie miała w życiu przesrane... pobyt w sierocińcu, praca jako niewolnica-prostytutka dla Triad a potem bycie zwiadowcą w oddziale najemników... tak całkiem przez przypadek, bo w sumie nawet kocie żarcie się kończyło. Jednak, jak wiadomo, w życiu nie ma przypadków, a znajomości zawarte w ogniu walki często są trwalsze niż zaprawa murarska. Zamiast zginąć jako rekrut, okazała się całkiem przydatnym członkiem oddziału. Nie mówiąc o zwerbowaniu do swojego małego biura detektywistycznego ex-prostytutki z Księżyca i ex-zakonnicy tajemniczego bóstwa z kupy żelastwa dryfującego w kosmosie. Ale spokojnie, już wracamy na ziemię. Potem akcja się tylko zagęszcza i możemy być pewni, że decyzje, które podejmujemy tu i teraz mogą baaaaaaaardzo wpłynąć na naszą przyszłość. Po prostu dobrze jest mieć "swoich" ludzi w odpowiednim miejscu (o czasie nie wspominając). Sama Toy jest dość sprytna i wybitna (jak to wyśpiewywał Kabaret Otto), ale w połączeniu z Valkirią stanowi duet doskonały. Tylko czym do cholery jest Valkiria? Super-implantem? Grzybem pasożytniczym? Kawałkiem cthulhu? Prawdziwą walkirią, przenoszącą poległych do Walhalli? Kto będzie chciał dowie się sam. Wrażenia murowane. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz