piątek, 12 grudnia 2014

Konikowa kolekcja

Swego czasu, całkiem niechcący, zaczęłam zbierać koniki. Jednego kupiłam tu, drugiego dostałam tam... i tak się zebrało. Teraz, na półce z książkami zebrałam się mała kolekcja. A zachwycam się właśnie nowym nabytkiem - prezentem od Rity - własnoręcznie przez nią wykonanym patatajowcem. Cudeńko!


Pełna kolekcja (chwilowo w tej ilości, ale mam nadzieję, że będzie się jeszcze powiększać) na tle książek.


Koniki od Emi - wełniane ihahacze, na podstawie wykopalisk archeologicznych, rekonstrukcja medievalnych zabawek dziecięcych...


Nabytek z ostatniego Grunwaldu - drewniane koniki: z Gdańska i z Wolina. Mogą stanowić wisiorki lub postać na półce...


I najnowszy - gliniany - cudny konik od Rity - własnoręcznie przez nią wykonany :)


Nieco większe drewniane - rekonstrukcja medievalnych koników - zakupione na Grunwaldzie dwa lata temu...



Prezentowy konik z Dalarna - Dalahäst - w nieco innej szacie (niebieski, jubileuszowy zamiast tradycyjnej czerwieni), prawdopodobnie połowa XIX w. Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych na świecie symboli Szwecji. Historia strugania koników sięga roku 1624, kiedy odnotowano pierwszą wzmiankę o rzeźbie konika. Znalazł się na liście przedmiotów zakazanych. Potępiony przez biskupa Västerås, określony jako grzeszny przedmiot sprzedawany na targowiskach. Światową karierę figurka rozpoczęła w roku 1939, po prezentacji konika na Wystawie Światowej w Nowym Jorku. Wyrabiane są w wielkościach od 3 cm do 75 cm. Pierwotnie, zabawki barwione były na kolor czerwony ze względu na łatwy dostęp do minerałów, z okolicznych pokładów miedzi. Drewniana postać konia, w ludowej tradycji Skandynawii, jest postacią odstraszającą złe demony. Wieszano go nad wejściem do domu. Legenda głosi, że w długie jesienno-zimowe wieczory, drwale w swoich chatach na wyrębie, oddaleni od rodzin, robili dla swoich dzieci zabawki w formie konika. Wracając do domu, wręczali dzieciom by strzegły ich przed złymi duchami.


Wszystkie koniki nasze są... więc konik morski (pławikonik) powinien również zdobić kolekcję! :) Urodzinowa - przecudna królowa koników morskich (jeszcze kilku członków jej świty mam) - czeka na specjalną oprawę, by móc zdobić ścianę wraz ze swoimi sługami...


A na koniec, widok z każdej strony na ritowego konika. Napatrzeć się nie mogę. :)

czwartek, 4 grudnia 2014

Wiedźmowe karty

Mam być wiedźmą. Mam być wiedźmą z bagien. Mam być wiedźmą z bagien podczas LARP-u, na Stepach Pomorskich. A bycie wiedźmą zobowiązuje. Kociołek posiadam, kota posiadam (chociaż niestety Leon nie da się przetransportować na Stepy, poza tym jako kot z dużą przewagą białości, za bardzo "świeciłby się" na bagnach), jakiś weatherwaxowy kapelusz ponoć się znajdzie... przydałby się Nietoperz i inne akcesoria... ale to bliżej września.

Wygląda na to, że zwariowałam, ale zaczęłam się już przygotowywać. Dzięki mojej ulubionej amerykańskiej firmie (która w dodatku robiła różne dziwne jednodniowe bonusy z okazji BLACK FRIDAY) stworzyłam w ekspresowym tempie wiedźmową talię w liczbie kart 90. Praktycznie rzecz biorąc można będzie wróżyć z szerokiego spektrum tematów, w oparciu o średniowieczne obrazy, godzinki... brewiarze, kalendarze, ilustracje ksiąg wszelakich itp. itd. Wybranie 90 ilustracji nie było takie łatwe, ale starałam się sięgnąć do różnych dziedzin, tak żeby trochę odwzorować to, co medievalnego człowieka dotyczyło, ciekawiło, absorbowało i pochłaniało, czego się bał i co go kusiło... przedstawiam po kilka kart w danej dziedzinie, jak ktoś chce zobaczyć więcej, zapraszam. :)


Rewers kart jest jednakowy, paskudny święty Jerzy walczący z biednym smokiem... w tej wersji smok czerwony, a panna przed rycerzem (jakowaś księżniczka?) ma piękną suknię w odcieniu brudnego różu, z tipetami...

Karty są standardowej wielkości, nie wszystkie ilustracje miałam w odpowiednio dużej rozdzielczości, żeby wykonać karty wielkości kart tarotowych, ale jeszcze wszystko przede mną....


Motywy biblijne, starotestamentalne... a to ekhmmm wieloryb połyka Jonasza... Noe ma chyba jakąś witrażową arkę,  Eliasz wstępuje do nieba na wyjątkowo ognistym rydwanie... i drabina, która przyśniła się Jakubowi jest pełna aniołów... nie wspominając już o stworzeniu Ewy, Adam śpi jak zabity... :)

Motywy nowotestamentalne: te słodkie koniki i tęcza to nie parada równości na kucykach Pony a jeźdźcy apokalipsy. Intryguje mnie nieco ta czarna dziura... chyba że zostało ujęte zaćmienie słońca? A wokół jakiś eteryczny świat... pełen dusz? aniołów? Hmmm... trzech panów w łóżku, nie licząc anioła... nie, to nie jest trójkąt... to po prostu zmęczeni Trzej Królowie, którym przyśnił się anioł i kazał wracać do domu inną drogą... no i Matka Boska (specjalistką byłaby Panna Gronostaj - jakie ułożenie, na której ręce itp.) w niebieskiej sukni (ahhh ten cięższy do uzyskania barwnik...).


Odrobina bezeceństwa również wskazana... zamtuzy i łaźnie publiczne... kuszenie mnicha... zdradzanie męża, kiedy ów śpi tuż obok... noc poślubna... schadzki kochanków w ogrodzie.... działo się w średniowieczu, oj działo... i wcale nie było tylko: memento mori!


Odrobina życia codziennego... a to trzeba obrobić świnkę na zimę... a to przedstawić zimowe prace domowe... chociaż ostatnia karta właściwie przedstawia trzy Parki, Norny, whoever... ale jest kądziel, jest impreza :) no i błazen... a może tarotowy głupiec? W Polsce zwany był też wesołkiem. Charakterystycznym elementem stroju błazna była czapka o trzech rogach zakończonych dzwoneczkami - trzy rogi symbolizowały ośle uszy i ogon, przyczepiane przez błaznów we wcześniejszym okresie. Oprócz tego błazen charakteryzował się kolorowym strojem i specjalnym berłem z wyrzeźbioną głową na końcu.


Nie brakowało legend, mitów, opowieści... bestiariusze uginały się od różnych dziwnych stworzeń, często będących połączeniem kilku... transmutacja normalnie na 5 poziomie :) Są syreny (niektóre nawet skrzydlate), pojawia się Meluzyna... jakaś dziwna harpia, cerber czy krokodylo-smok... znajdzie się ich jeszcze więcej, od koloru do wyboru...


Męczennicy ciężkie mieli życie... albo smażenie na wolnym ogniu, wbijanie na pal... nakręcanie jelit na kołowrót, zabójstwo zbyt dużą ilością metalu... umierać można było na wiele sposobów, a pomysłowości i narzędzi miłowania bliźniego średniowiecznym oprawcom nie zabrakło...


Medycyna nieco się uwsteczniła, jeszcze w sumie raczkowała... ale udało mi się znaleźć kilka ciekawych ilustracji... no cóż... Czarna Śmierć zbierała swoje żniwo... ale jak widać równowaga musi w przyrodzie być, bo i nowe życie na świecie pokazane, przez cesarskie cięcie, ku mojemu zdziwieniu. Ciekawe tylko czy którekolwiek z pacjentów przeżyło, biorąc pod uwagę, że mycie rąk i odkażanie przed jakimikolwiek czynnościami było strasznie niepopularne... a jak ktoś sobie życzy, to i sekcja zwłok się znajdzie...

Walka nie była lekka...a i głowę stracić było można... nie mogłam sobie też odmówić Joanny D'Arc. :)


Diabelskie monstra zamieszkały w niejednej medievalnej księdze. Dla pouczenia? Przypomnienia? Fascynacji? Klasyczne diabły, różne demony, Baphomet i któryś z kolei krąg piekła, jeszcze nie nazwany... wybór jest dosyć duży...


Memento mori! Memento mori! Ewentualnie Danse Macabre... no cóż... nie można było i o tym zapomnieć...


Nie wiedzieć czemu ulubieńcami były króliki i małpy, aczkolwiek kotów też nie brakowało (niektóre nawet złożyły łapkową sygnaturę w księgach odciśniętą w inkauście). Króliki z reguły były bardzo montypatonowskie, krwiożercze... często albo ścinały głowy biednym ludziom albo usiłowały nawiązać bardzo bliskie relacje międzygatunkowe, a małpy jak to małpy, psociły ile się da...

Jak będzie okazja, postaram się dorobić jeszcze trochę kart. Można się zgodzić lub nie, ale są urzekające. :)

środa, 19 listopada 2014

Zaginiona

Empik polecał, wszyscy wokół kupili i zaczęli czytać... kupiłam i ja.

Po prawie 10 latach nowa część serii "Kuzynki Kruszewskie" ponownie zachwyca czytelniczki i czytelników Andrzeja Pilipiuka. Na aukcji dzieł sztuki i starodruków spotykają się trzy niezwykłe kobiety, a każda z nich pragnie tylko jednego – kreślonej na pergaminie XIX wiecznej kopii starej mapy północnego Atlantyku. Do czego może prowadzić znajdujący się na koziej skórze plan Friesland? Nikt tak naprawdę nie wie, czy wyśniona wyspa istnieje naprawdę, a jeśli tak – jakie kryje w sobie niebezpieczeństwo. Przekonają się o tym alchemiczka Stanisława, jej kuzynka Katarzyna i tajemnicza studentka Anna, droga do prawdy będzie jednak prawdziwym wyzwaniem.


Zacznijmy od okładki: TRAGEDIA! Ja wiem, że miała współgrać z ostatnim wydaniem "Kuzynek", ale ktoś, kto projektował okładki chyba upadł na głowę. Co ma tytułowa Zaginiona do omdlewającej, cukierkowatej brunetki z okładki? Od razu odechciewa się czytać, ale twarda jestem, brnę dalej.
Po drugie, Empik zrobił mi brzydkiego psikusa. Okazało się, że 60 stron jest powtórzonych, a po owym powtórzeniu brak tych, które winny się objawić w danym miejscu. Do reklamacji! Nie będę się bawić w czekanie na nową książkę (kiedyś reklamowałam tak samo tomik opowiadań A. Pilipiuka i czekałam przeszło miesiąc), tylko zwrot pieniędzy. Nową książkę kupiłam za połowę ceny w Biedronce. O dziwo, w kąciku czytelniczym pojawił się Pilipiuk.

A teraz sama treść. Fajnie poczytać dalszą część kuzynek Kruszewskich, ale szału nie ma... nie czyta się do 3:00 w nocy. Książka składa się z dwóch opowiadań: "Zaginionej" - sam początek i pomysł bardzo fajny, ale zakończenie jakieś takie nijakie trochę... przestaje zależeć na akcji od sceny działkowej i budowania jachtu... w tym momencie zaczęło mi wisieć czy dotrą do legendarnej wyspy czy nie, Stanisława przeżyje czy nie... podobnie w "Czarnych skrzypcach" - zawiązuje się akcja, trochę napięcia, kombinacji iście alpejskich (poszukiwanie demonów skrzypcowych, mówiącego szczawiu) i rozwiązanie takie ot tak sobie, jakby nigdy nic... się nie stało. Równie dobrze można by trochę przeformować opowiadania i wrzucić je do zbioru opowiadań (które chyba najlepiej autorowi wychodzą). Początek mógłby zacząć się za czasów doktora Skórzewskiego, a wszystko zakończyłby Robert Storm, bez angażowania Kuzynek. Miłe, jesienne czytadło i tylko tyle.

PS. A z drugiej strony, po "Panu Lodowego Ogrodu" nic już nie będzie takie samo... ciężko zasłużyć na tytuł DOBREJ KSIĄŻKI. :)

wtorek, 18 listopada 2014

Wyróżnienie strongholdowe

Dużo wody w Wiśle upłynęło od końca konkursu Wydawnictwa Portal na zdjęcie z grą (do 30.09.2014 r.). Wybraliśmy na Stepach Pomorskich bliższe zapoznanie się z grą STRONGHOLD. Całkiem nieoczekiwanie wyszła nam kilkudziesięciozdjęciowa sesja multiperiodowa: X wiek, XV wiek i rozrzucenie geograficzne od środkowej Europy po daleką Japonię. 

Po przeszło półtora miesiąca zaczęły się pojawiać wyniki konkursu, a konkretnie, od mojego zdjęcia. Jeszcze nic więcej nie wiem, ale się trochę pochwalę. :)


Przede wszystkim serdecznie dziękuję wszystkim, bez których to zdjęcie nie mogłoby być takie fajne, a że mieliśmy też z tego świetną zabawę... no i podczas fotografowania nie ucierpiał żaden koń ani pies (jamniki chwilowo wyszły z kadru).

sobota, 15 listopada 2014

Festiwal Gramy - warsztaty

Długo oczekiwany festiwal gier planszowych i karcianek w końcu się odbył (dla chętnych: trwa jeszcze do niedzieli wieczorem). Z jednej strony możliwość zapoznania się (namacalnego) z ofertą wydawnictw planszówkowych, ewentualnego kupienia czegoś (chociaż może nie tym razem, ograniczyłam się do kilku kości), a nawet darmowego rozegrania, w ramach wypożyczalni gier, ponad 700 tytułów planszówek.

Niestety wisiało nad nami ograniczenie czasowe, jako iż zapisałyśmy się z Morgianą na warsztaty dla twórców planszówek (po doładowaniu wiedzą bonus +1000 do kreatywności). Pierwsze - wiedza od strony technicznej, drugie - kreatywność i proces wydania, trzecie - spotkanie z twórcą kultowej gry Dixit (a teraz epidemia zbiera żniwo w mojej pracy, gdyż Dixitowi po prostu nie idzie się oprzeć). Jest parę tematów do przemyślenia, zastanowienia, ulepszenia, a potem słowo trzeba wcielić w czyn. Nie mówiąc o fajnych dodatkowych gadżetach warsztatowych. :)


Powiedzenie: "Wąchaj moją kitę", powoli przechodzące do kanonu mogło zostać wygłoszone. Wpierw przodował niebieski królik (czyli ja), potem jakoś szast prast wygrał królik zielony.... a sam autor uplasował się na ostatniej pozycji...


Twórca gry - Jean Louis Roubira - bardzo skromny i sympatyczny człowiek, z zawodu psychiatra. Posiłkował się w stworzeniu kart poezją francuską, legendami i mitologiami, współpracował z różnymi ilustratorami... (widać zmianę po 3 części - większy symbolizm)...


Ekipa złożona z kilku przypadkowych osób zasiadła do rozgrywki. Czy muszę mówić, że wygrała Morgiana? :)


Dodatkowym akcesorium do stoiska był koszyczek pełen marchewek... w końcu graliśmy króliczkami...


Szybki wgląd w moje karty. Rzuciłam temat: The Piano ("Fortepian") - Ilustracja kobiety opadającej w głąb morza i tylko rybka przepływa przez "szkielet" sukni - nikt nie zgadł oprócz Jeana Louisa... :)


Takiej wielkości kartami ciekawie się tasuje...


temat rzucony przez autora: 3 minuty przed czasem... niestety nikt nie zgadł. Chodziło o niedogotowane jajka...


mój Dixit 5 się już podpisuje...


a tu już nowa ekipa czeka na rozgrywkę...


I mój egzemplarz z autografem autora... :)


Pomysłówka - ciekawa gra podobna do tradycyjnych wykreślanek (które zadaje uczniom w celu znalezienia słówek), tym razem w formacie maxi... ruchome koło odsłania kolejny wyraz... liczy się spostrzegawczość...


Każde stoisko warte odwiedzenia...


zastanawiałam się czy można wypatrzeć kogoś znajomego, jednak w tej ilości stolików to mission impossible...


gdyby się nie szło na warsztaty, można by było rozegrać jakąś planszówkę przy stole... stos gier leżały, 700 tytułów do wyboru...

dla każdego coś miłego...


Tu można było dostać fajne kości... przy zakupie 7 jedna gratis :)


Dostałam co prawda tylko dwie, ale długo polowane smocze kości (k6 i k10) no i nie mogłam się oprzeć różowej k10... przyda się do najbliższego RPG-u :)


Warsztaty prowadzone przez pracownika firmy Trefl pokazywały proces tworzenia gier od strony technicznej, niemniej jednak ważnej. Przynajmniej wiadomo jak oszczędzać na materiale i uniknąć strat w procesie produkcji. :)


rewelacyjne warsztaty prowadzone przez Macieja Jesionowskiego z firmy REBEL, przy okazji można było sobie uświadomić wiele rzeczy, które robiło się intuicyjnie... bądź nie zwracało na nie uwagi - bonus +1000 do kreatywności :) 


15 minut, ograniczone materiały pomocnicze, zadane techniki (kooperacja i limit czasowy) i trzeba było stworzyć... grę. Na szczęście co 4 głowy to nie jedna...


Na szczęście inni też się męczyli... :)


Świat jest mały... zawsze można spotkać gdzieś znajomego... i do tego dołączy do teamu :)


i jeszcze raz spotkanie z twórcą Dixita - wersje językowe: polsko-angielsko-francuska... przynajmniej cieszyłam się, że jednak tak wiele nie zapomniałam (gubiły mnie pojedyncze francuskie słówka)...


i ostatnie bonusy - Król Żab - gra (dla dzieci, ale niekoniecznie) po warsztatach treflowych i magnetyczna zakładka do książek po rozgrywce dixitowej...