3 sierpnia anno domini 2012 w Świecinie przywitał nas ulewno-siąpiący deszcz.
Obóz konny (tym razem prezentować się można było po stronie krzyżackiej)
rozłożony był pośród soczystych traw, z własną jabłonką i stawkiem.
Zachody słońca jednak były obłędne, różano-złote, prawie jak w Virlandii (tam jednak dominował niebiański seledyn).
Podstawą dobrego wyjazdu jest dobre towarzystwo, a nasze było naprawdę
zacne… do tego “domowe” ognisko i komary uciekały w panice…
Sobota rano to obóz otwarty – również dla turystów (trzeba było dla potomności zrobić sobie zdjęcie z turystami).
Wystawka obok saxona obejmowała zarówno stroje niewieście jak i uzbrojenie, o artefaktach bukłakowych i innych nie wspominając.
Morgiana z Asią były mistrzyniami podpłomyków – pięknie się piekły na medievalnym grillu – opcja z serkiem – po prostu rozpływała się w ustach.
Jak było na Grunwaldzkie, tak i teraz, przed samą bitwą zachmurzyło się i… lunęło :( przygotowania jednak szły pełną parą.
W końcu jednak słońce wyszło, turyści oblegli barierki, a Klopsik, pod czujnym okiem Morgiany, mógł podziwiać rodziców…
…którzy pięknie prezentowali się podczas manewrów konnych.
Dzięki wizyty Rity z tajemniczą skrzyneczką zwiększyły się pokusy zakupu pięknej biżuterii…
Ten piękny elżbietański naszyjnik kupiła jednak ostatecznie Morgiana…
Odwiedzaliśmy główny obóz kilkakrotnie w celach towarzyskich. Uczta
również tam się odbywała (na której królował dzik). Zjadliwość komarów
była jednak przerażająca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz